Co mi strzeliło do głowy, żeby sięgnąć po książkę nie z mojej bajki? Stała sobie na półce, nie wiadomo kto ją do domu przytargał, nie miała zachęcającej okładki, ale po kilku ostatnich lekturach potrzebowałam krótszej i łatwiejszej formy.
Zaczęło się kiepsko, skończyło troszkę lepiej. Około 50 krótkich felietonów, naznaczonych duchem ewangelii, które były drukowane kilka lat temu w Tygodniku Powszechnym. Wszystkie na ważkie, mądre tematy społeczno-polityczne, wszystkie oczywiście przedstawiają punkt widzenia autora. Szymon Hołownia sam pisze o książce, że obawiał się, że ze zbioru felietonów wyjdzie Muzeum Odgrzewanych Kotletów. I tak się właśnie z wieloma felietonami stało. Ponadto czytało mi się ciężko, musiałam wnikliwie pochylać się nad każdym niemal zdaniem, bo autor stosuje taką ekwilibrystykę językową i tak gmatwa długie zdania, że musiałam się mocno koncentrować, by nie gubić treści. I przy tym zawiłym stylu autora nie starczyło mi już sił na docenienie niewątpliwych zalet, erudycji autora i ciętego języka, co ostatkiem sił zauważyłam.
Moim zdaniem na felietony jest miejsce w czasopismach. Zamieszczany jest jeden, jest aktualny, do następnego numeru ma się czas na oswojenie go i przetrawienie, wyczekuje się kolejnego. Nie mieszają się wątki, myśli, idee, jest czas na refleksję. I tak starałam się pomóc książce, czytałam po 1-2 felietony dziennie, co lekturę przedłużyło do miesiąca.
Część tematów się zdezaktualizowała po 4 latach, część nie, ale mnie nie podobał się moralizatorski, pouczający ton, sprytnie ukryty między wierszami. Autor obrazowo pokazuje wiele przykładów dobrego katożycia duchowego, niby nikogo nie oceniając, ale jak kaznodzieja dyskretnie grożąc palcem, wskazując jedynie słuszne wzory do naśladowania lub starając się wbić czytelnika w poczucie winy. Bo czy rzeczywiście gorszym człowiekiem jest ten, kto nie dosiądzie się na ulicy do żebraka, żeby z nim pogadać lub ktoś kto nie jest wolontariuszem albo nie bierze stałego udziału w akcjach charytatywnych? Czy może gorszym katolikiem ten, kto nie zadał sobie trudu i nie objechał okolicznych kościołów, żeby wybrać sobie kościół i księdza, którego kazania mu odpowiadają ?
Często również zdarzało się w trakcie czytania, że przykuwała moją uwagę jakaś mądra wg mnie myśl, czy idea, recenzja książki lub filmu. Ale najciekawsze moim zdaniem z całej książki były zamieszczone na końcu „Opowieści afrykańskie”. Tylko co z tego, skoro w natłoku tych wszystkich informacji, gdy skończyłam, nie pamiętałam już pierwszego felietonu. Od tamtej pory minął tydzień, pamiętam niewiele, prawie nic. Więc niestety zmarnowany czas. Dla mnie nauczka na przyszłość. Miejscem na felieton jest czasopismo.