Robert Langdon powrócił. Dan Brown raz jeszcze uczynił go bohaterem swojej książki i jak to bywa w przypadku Browna, uwikłał, wszystkowiedzącego profesora Uniwersytetu Harvarda, w kolejny międzynarodowy bałagan. Nasza cywilizacja jest zagrożona, świat, jaki znamy jest na skraju wielkiej zmiany, może nawet zagłady, lecz równocześnie ludzkość stoi przed nowymi możliwościami rozwoju, jest krok bliżej ku doskonałości. A Langdon ma się dowiedzieć, czym jest owo zagrożenie i pomóc w jego neutralizacji.
"Inferno" jest napisane według tego samego schematu na bazie którego powstały wcześniejsze książki pisarza. Robert Langdon krok po kroczku, w towarzystwie pięknej i mądrej (oczywiście!) Sienny rozwikłuje tajemnice jedna za drugą, odkrywa powód swojego pobytu we Florencji, ściga się z czasem i tropi genialnego szaleńca (a może wizjonera?). Razem z głównymi bohaterami przemierzamy Florencję, Wenecję i Stambuł, w których słynny specjalista w dziedzinie ikonografii jawi się czytelnikowi nie tylko jako inteligenty naukowiec, lecz także, a nawet przede wszystkim, jako niezawodny przewodnik po mijanych zabytkach.
Tym razem tłem historii rozgrywającej się na kartach książki jest "Boska komedia" Dantego, a dokładniej jego pierwsza część "Piekło". Stąd też powieść pełna jest odniesień do tego dzieła, do życia Florentyńczyka, do miejsc, z którymi był związany, a także dokładnymi opisami z dziedzin historii i sztuki. Nasuwa mi się, w związku z tą mnogością odniesień (nie tylko do Dantego), do głowy, mniej eleganckie porównanie - powieść jest upstrzona nimi, jak dworcowe gzymsy gołębimi odchodami. Jest nimi przeładowana. Zapewne, w mniemaniu Browna, te wszystkie opisy miały przybliżyć czytelnikowi miejsca, w których toczy się akcja, postać Dantego i jego najsłynniejsze dzieło oraz nadać książce odpowiedni klimat. Moim zdaniem, pisarz trochę przesadził. Im dłużej czytałam "Inferno", tym mocniejsze odnosiłam wrażenie, że autor za bardzo się stara, za bardzo ubarwia swoją powieść, za silny nacisk kładzie na tło historyczne i klimatyczność przedstawionej opowieści, przez co zgubił gdzieś bohaterów, zepchnął ich oraz główną akcję na dalszy plan. To samo tyczy się zwrotów akcji. Pisarz tak się skupił na tym, żeby koniecznie zaskoczyć swoich czytelników, że "przekombinował". Miałam wrażenie, że nagle, gładko biegnąca opowieść rwie się i jest od nowa byle jak zszywana, łatana tym, co jest pod ręką, tu naciągnięta, tam rozciągnięta, zupełnie jak źle dopasowana koszula. Czytając najnowszą powieść Amerykanina cały czas czułam, że została ona napisana na pokaz, trochę na siłę wciśnięta w sprawdzone ramy poprzednich książek. Na szczęście, kiedy tylko Brown, nie skupiał się przede wszystkim na napisaniu kolejnego bestselleru, "Inferno" unosiło ze sobą czytelnika wartkim nurtem akcji i oferowało ciekawą lekturę.
Bardzo przypadł mi do gustu wątek futurystyczny "Inferno". Został wprowadzony z wyczuciem, pisarz podał, moim zdaniem, odpowiednią ilość informacji wprowadzających czytelnika w temat, zaoferował mu podstawową i wystarczającą wiedzą do zrozumienia treści książki. I przyznam się, że ten wątek widziałabym najchętniej w kolejnej książce Browna.
Akcja najnowszej powieści Browna nie trzyma czytelnika cały czas w napięciu, raz jest dobrze, raz nudnawo. "Inferno" mimo ciekawych wątków, kilku interesujących zwrotów akcji i barwnych opisów, nie dorasta do pięt "Kodowi Leonarda da Vinci". Sądzę, że pan Brown stał się zbyt przewidywalny.