Moja przygoda ze Światami Pilipiuka rozpoczęła się dawno temu, gdy jako młoda nastolatka znalazłam pierwsze tomy na półce w bibliotece. Od tamtego czasu starałam się na bieżąco zapoznawać z nowymi opowiadaniami. Z okazji wydania dwunastego tomu - Czarnej Góry postanowiłam odświeżyć sobie cały cykl oraz zapoznać się z trzema najnowszymi tomami. I zaliczyłam zjazd po równi pochyłej.
Czytanie Światów zaliczałam do moich guilty pleasure. Nie są to arcydzieła, Fabryka Snów również dokłada swoje trzy grosze do opuszczenia poziomu lektury słabą korektą i redakcją. Ale mimo to miałam z czytania opowiadań frajdę. Lubiłam wejść do Światów, wiedzieć, że znajduje się w tym rozbudowanym multiwersum sterowców, heliografów i radyjek kryształkowych. Mnogość postaci i pomysłów na opowiadania, różne gatunki wymieszane w jednym, smacznym kompocie. Nawet podczas czytania tym razem miałam gęsią skórkę wywołaną strachem podczas odbywania podróży przez niektóre opowiadania.
Ale pora zamknąć ten etap. Właściwie PIlipiuk sam zamknął mi moją przygodę swoimi ostatnimi książkami. Ostatnie dwa tomy, a w szczególności Czarna Góra, skutecznie zniechęciły mnie do dalszego zapoznawania się z przyszłymi książkami z tej serii. Im dalej w las, tym mniej drzew. A właściwie, im dalej w Światy, tym mniej czegokolwiek.
W pierwszych tomach mamy mnóstwo różnorodnych postaci, z rozbudowanymi charakterami oraz pomysłów na ich prowadzenie. Z czasem zatrzymujemy się na Robercie Stormie, młodym poszukiwaczu antyków, zamiłowanym w przeszłości, nieustannie psioczącym na współczesność, ale nie odrzucającym jego dobrodziejstw, gdy są mu one potrzebne oraz doktorze Pawle Skórzewskim, urodzonym oraz wychowanym przed odzyskaniem niepodległości poszukiwaczu skutecznego środka zabijającego bakcyle. Reszta bohaterów pojawia się na maksymalnie dwa, trzy opowiadania, po czym odchodzi w niepamięć. Miałam nadzieję, że PIlipiuk stworzy nowych, głównych bohaterów (po cichutku liczyłam na wątek Racheli z Czarnego Lasu, ale od biedy postapokaliptyczna Warszawa też by uszła), ale Pilipiuk trzyma się Roberta oraz doktora z całych sił, a szczególnie postaci Storma, co nie wpływa dobrze na jego opowiadania. Można przymknąć oko na pojedyncze głupotki i infantylne wyolbrzymienia, ale w Czarnej Górze poszło to za daleko. Ja nie miałam pojęcia, o kim dokładnie czytam w opowiadaniu! Wszystkie postaci zostały spłycone i wciśnięte w szablon Storma, a sama jego osoba podniesiona już do kosmicznie głupiego poziomu absurdu. Nie ma i nie będzie miał dziewczyny, bo wszystkie złe i niedobre, nawet, gdy już myślisz, że nie i tym razem Pilipiuk nie zepsuje tej relacji, to jesteś w błędzie, zawsze znajdzie się powód do narzekań na tę paskudną współczesność, gdzie baba nie śpieszy się do małżeństwa i płodzenia dzieci z takim cudownym, starodawnym ideałem jak Robert. Skórzewski rozpacza, jak to sobie kobiety nie znalazł zawczasu i teraz nie ma już z kim dzieci mieć. Warszawa Storma jest taka zła i paskudna, straż miejska to robaki wstrętne, przestępczość i niegodziwość kwitnie, a tylko Robert jest ostoją ładu i porządku, a najgorsze jest to, że doktor zaczyna mu w tym wtórować sto lat wcześniej. Gdyby we wszystkich opowiadaniach protagonistą był Storm nie byłoby znacznej różnicy! Jak od kalki. Dodajmy do tego, że wszyscy bohaterowie są wszechwiedzący, samowystarczalni i znają się na wszystkim, nawet jeśli stronę wcześniej wspomnieli, że się nie znają i otrzymujemy mamałygę, tę niesmaczną...
Do samej fabuły opowiadań również mam zastrzeżenia. Głównym jest to, że autorowi skończyły się nowatorskie pomysły. Odgrzewanie kotleta i rozcieńczanie kompotu do potęgi, aż do lania wody. Ale trzeba było coś wydać, więc dostaliśmy pięć opowiadań, których fabuła jest wymyślana na siłę i naciągana. Rozwiązania albo są banalne, ale głównym bohaterom zajmuje mnóstwo czasu ich odkrycie, albo przychodzą same, przez przypadek, bo przecież opowiadanie nie może zakończyć się choć raz źle, te czasy odeszły wraz z pierwszymi tomami. Rozwiązanie fabularne musi być optymistyczne, nikt nie może zginąć, cieszymy się i robimy tradycyjną ucztę w wiosce Gallów… wróć, to nie są komiksy o Asteriksie i Obeliksie! Ale autor chyba zapomina, że kiedyś jego opowiadania trzymały w napięciu do samego końca, dopuszczał możliwość pesymistycznego zakończenia (krasnoludy idące przez dolinę w opowiadaniu Niebieski Trąd na długo pozostaną mi w pamięci, POZYTYWNIE). W Czarnej Górze od początku miałam pewność, że wszystko się skończy dobrze i tylko odliczałam strony do końca opowiadania z nadzieją, że będę pozytywnie zaskoczona. Nie byłam…
Dialogi i technika budowania opowiadań. Czy jest się nad czym rozwodzić? Autor ma czytelnika za głąba. Dialogi i przemyślenia są głównie ekspozycyjne. Byłam strasznie zmęczona ciągłym prowadzeniem za rączkę. Przyjemność odkrywania Światów spadła do zera przez nieustanne pokazywanie przez przewodnika najbardziej prozaicznych i oczywistych rzeczy. Przez tę ciągłą, wymuszoną ekspozycję dialogi i przemyślenia są nienaturalne. Wpływa to na i tak nienaturalnie prostą i oczywistą fabułę, tworząc nierealne i mało wymagające opowiadania. Nierealne w negatywnym znaczeniu, bo samej fantastyki w Czarnej Górze coraz mniej.
Podsumowując moje żale i dąsy (w końcu babą jestem, trzpiotką, co się obraża bez powodu i przyczyny) Światy Pilipiuka to cykl, który zalicza spadek od kilku tomów, ale Czarna Góra jest tego spadku uwieńczeniem, przynajmniej dla mnie. Światy coraz mniej ciekawe, przez ciągłe prowadzenie za rączkę czytelnika, fabuła prosta, przewidywalna, wręcz infantylnie irytująca, rozwiązania proste, banalne, spadające jak manna z nieba, dialogi ekspozycyjne i sztuczne do granic możliwości, a postaci wciśnięte w formę Roberta Storma, tracące przez to całą swoją wyjątkowość oraz unikalność.
Jeśli, tak jak ja, zatrzymaliście się na którymś poprzednim tomie i macie ochotę zapoznać się z nowymi opowiadaniami z tej serii, to szczerze odradzam. Po co psuć sobie dobre wspomnienia o miło spędzonym czasie w Światach Alternatywnych. Jeśli nigdy nie mieliście do czynienia ze Światami, zacznijcie od starszych tomów, są stanowczo lepsze.
PS. Pragnę zaznaczyć, że moja negatywna opinia nie jest spowodowana tym, że wyrosłam i to zmieniło moje podejście do książek Pilipiuka. W tym roku przeczytałam wszystkie dwanaście tomów i nadal odczuwałam dużą przyjemność z obcowania z pierwszymi tomami opowiadań. Spadek formy można zauważyć w okolicach tomu dziewiątego (Zły Las), a Czarna Góra jest tego kwintesencją. Nie będzie recenzji kolejnych tomów, nie mam zamiaru ich czytać.