Chwytliwa nazwa i tajemnicza okładka to polowa sukcesu. Przyciągniecie widza do kryminału, i to polskiego, w czasach, gdy rzadko kto czyta, a naszych rodzimych twórców już w ogóle, to rzecz niełatwa. Czarne kocie oko na okładce oraz słowo kot w tytule gwarantuje chociażby zainteresowanie miłośników tych futrzaków. Ale ile kota dostajemy w "Kocie Syjonu"?
Bialas to były policjant, a obecnie prywatny detektyw, któremu niezbyt się powodzi w branży. Kiedy dostaje zlecenie od bogatej hrabiny Chattearstone, nie waha się i odwiedza jej pełen przepychu dom. Wymagania właścicielki są jednak nietypowe, mianowicie chodzi jej o znalezienie dla niej kota, który będzie do niej idealnie pasował. To zadanie wydaje się być poniżej możliwości Bialasa, który opiera się mu jak może, ale dziwne okoliczności , sploty wydarzeń oraz wrodzona ciekawość nie pozwalają mu na ucieczkę. Intrygująca prośba hrabiny zdaje się nie dawać mu spokoju podczas rozwiązywania innych spraw. Z pomocą Carol, znajomej policjantki, dokopuje się do różnych informacji, które pozornie nie powiązane, zaczynają się zazębiać, a intencje hrabiny pozostają nieznane. Trupy, zaginieni, tajemnice oraz kolejne butelki brandy, otaczają Bialasa w dzień i w nocy. Wszystko zmierza do nieuniknionego końca, wraz z postępem fabuły watki namnażają się, a sprawa zaczyna schodzić na tajemniczy i mistyczny zakon Syjonu... Gdy wszystko się komplikuje, Bialas udowadnia swoja wartość jako detektyw. Momentami tylko trzeźwy, wciąż potrafi racjonalnie myśleć. Jego dawne relacje z rodzina sprawiają, że mimo paru znajomości, jest ciągle samotny i jedynie Chuck, syn jego sąsiada, potrafi rozbudzić w nim bardziej pozytywne uczucia.
Z racji ze autor jest Polakiem, mimo ze akcja książki dzieje się w Walii, na każdym kroku możemy napotkać ludzi o polskich korzeniach, polskich nazwiskach. Jest to bardzo miły akcent, pozwala czytelnikowi lepiej odnaleźć się w klimacie wyspy. Może nie odludna, ale nieco wyizolowana społeczność, w której wszyscy się znają, to typowe miejsce rozgrywania się różnego rodzaju kryminałów. W tym wypadku to wszyscy, poza Bialasem, zdają się być ze sobą powiązani, przez co łatwiej jest nam się z nim utożsamić. Jest to postać wielowymiarowa, widać, że pan Wlazło włożył w jej stworzenie sporo pracy. Również fabuła, której poziom skomplikowania pod koniec lektury niebezpiecznie wzrasta, jest wielowarstwowa i potężnie rozbudowana. Akcja mknie do przodu, wzbogacając się o kolejne wątki, pozornie ze sobą niepowiązane. Przez tą złożoność można łatwo pogubić się w fabule.
Przebogaty język autora i jego wnikliwe objaśnienia nadają powieści charakter, który tłumi ewentualne niezrozumienie książki. Czyta się ją bardzo łatwo i miło, przynajmniej na początku. Później bywa różnie. Z pewnością nie można pominąć kwestii humoru powieści, który przejawia się w trafnych komentarzach i zabawnych sytuacjach. Nie jest to ten rodzaj żartów, które sprawiają, że człowiek płacze ze śmiechu bądź nawet parska pod nosem. Dyskretnie, powoli, zostajemy wprowadzeni w pokręcone życie Bialasa i świat pełen czarnego humoru.
Trudno mi ocenić tę pozycję. Jeśli sięgacie po nią ze względu na słowo „kot” w tytule, z nadzieją na powieść z tymi futrzakami w roli głównej to się rozczarujecie. W żadnym razie nie jest to historia o zwierzątkach domowych. „Kot Syjonu” to sprawnie napisana, ale nieco za bardzo zagmatwana książka. Mimo wszystko, jeśli szukacie dobrego kryminału, zabawnego i jednocześnie wciągającego, nie bacząc na pewne niedociągnięcia, to jest to pozycja dla Was.