Kilka słów o pierwszym wrażeniu
"Iris McBlack. Kryształowe serce" przyciąga przede wszystkim wielobarwną, fantastyczną okładką. Postać rudowłosej dziewczyny na tle olbrzymiego kota od razu sugeruje co możemy znaleźć na stronicach książki. Nie zdradza na szczęście wszystkiego :). Podobnie opis. Lubię fantastykę i książki dla młodzieży. Spodziewałam się lekkiej, przyjemnej w czytaniu opowieści fantasy polskiego, nieznanego mi jeszcze pisarza.
Historia zaczyna się zupełnie zwyczajnie, wręcz nudnawo. Zostajemy wprowadzeni do miasteczka Chestermind w Irlandii i poznajemy jego egoistycznego i samolubnego burmistrza. Przedsmak fantastycznych wydarzeń jakie na nas czekają możemy poczuć dość szybko. Irlandia jako kraina, gdzie legendy i baśnie o skrzatach, czarodziejach czy wróżkach są ciągle bardzo żywe nie przypadkowo stała się miejscem, gdzie zaczyna się wielka przygoda Iris i jej siostry Oliwii.
Wrażenie drugie, trzecie i... piąte ;)
Lekki styl autora i oszczędzenie czytelnikom rozwlekłych opisów jest ogromnym plusem tej historii. Kreacja bohaterów jest stosunkowo ograniczona, a część postaci jest, jak na mój gust, wręcz płaska. Najdokładniej poznajemy tytułową Iris, co jest naturalne, ale ponieważ lubię dopracowane i wielowarstwowe postaci tutaj troszkę zabrakło mi głębi, jeśli chodzi o niektórych bohaterów. Tłumaczę to sobie tym, że jest to pierwsza część cyklu, a poza tym książka przeznaczona jest raczej dla młodzieży, gdzie takie zabiegi nie są niezbędne. Dodatkowym atutem są zabawne dialogi i pełne humoru sytuacje, szczególnie te, w których bierze udział świerszcz Fabili.
Krótkie rozdziały, do tego zatytułowane, a niemal każdy okraszony myślą przewodnią, przyspieszały dodatkowo czytanie książki. Sama historia obfituje w akcję i szybko następujące po sobie wydarzenia. Bohaterka ma zaledwie dwanaście lat, ale bardzo często o tym zapominałam, być może dlatego, że jak dla mnie Iris jest wyjątkowo dojrzała. Może dzięki temu, że autor wybrał taki wiek dla Iris czytelnicy raczej nie mogą spodziewać się wątku romantycznego głównej bohaterki, z kimkolwiek... Jedyny wątek romantyczny jaki się pojawia i właściwie jaki zapoczątkowuje cały bałagan jest poszukiwanie przez Oliwię, siostrę Iris, kandydata idealnego.
Ach, ta Iris...
Postać Iris momentami wkurzała mnie niemiłosiernie. Uparta, najmądrzejsza, pyskata, działająca pod wpływem impulsu... Typowa nastolatka. I ta charakterystyka autorowi bardzo dobrze się udała. Chociaż Iris była irytująca, to miała również dobre serce i gotowa była do wielkich poświęceń. Miałam wrażenie, że przeżycia w Czajniczku, były końcem jej dzieciństwa, trudną drogą dojrzewania i odkrywania nie tylko samej siebie, ale i wartości najważniejszych w życiu. Zmiana jaka zachodziła w Iris była stopniowa i subtelna, ale doskonale widoczna po przeczytaniu całej powieści. Postaci jakie na swojej drodze spotykała miały inny światopogląd niż ona, inne zdanie czy odmienne uczucia, ale nikt nie dał jej do zrozumienia, że to co odczuwa jest głupie czy niewłaściwe. Pozwalano jej samodzielnie dochodzić do różnych wniosków i ponosić konsekwencje swoich wyborów.
Witajcie w Czajniczku, a może na Czajniczku?
Kilka słów o Czajniczku... Kiedy Iris dowiaduje się w jakim miejscu wypluł ją magiczny kwiat i jak on się nazywa pomyślałam, że Czajniczek to wnętrze jakiegoś porzuconego czajnika, gdzie wszystko jest takie jak w normalnym świecie tylko odpowiednio mniejsze, choć przesiąknięte magią. Nic bardziej mylnego. Czajniczek to planeta. Tak, tak... Chociaż zrozumiałabym, gdyby był to równoległy świat... Gdy ta wiedza została mi objawiona omal nie parsknęłam śmiechem. Ale zaraz potem dałam się pochłonąć ekscytującym wydarzeniom. Tak samo jak niezwykła jest nazwa planety, na której dzieje się akcja, tak i sama planeta i jej mieszkańcy są niezwykli. Znajdziecie tu wiedźmę Jemiołuszkę i jej chatkę na kurzej łapce - Grzebulę, smoki, magów, przedmioty posiadające moc czy magiczne portale.
"Ale to już było..."
Zaprawiony w książkach czytelnik z pewnością zauważy i może nawet zanuci "ale to już było"... To prawda, wszystko z czym spotykamy się w "Kryształowym sercu" już gdzieś czytaliśmy bądź widzieliśmy na ekranie. Nie ma w tym nic złego, tutaj jednak miałam wrażenie, że było tego ciut za dużo, co nie zmienia faktu, że podczas lektury bawiłam się wyśmienicie, a perypetie Iris mocno mnie wciągnęły i nie mogłam się oderwać od książki.
Historia z przesłaniem?
Tym co mnie najbardziej do "Kryształowego serca" przekonało i sprawiło, że książka zapadła mi w pamięć były uniwersalne opowieści o poświęceniu, wytrwałości i sile ducha, gdy chcemy ocalić kogoś na kim nam bardzo zależy. Opowieści o ponoszeniu konsekwencji swoich decyzji , o cenie jaką niekiedy należy zapłacić w imię ogólnego dobra. O trudnych wyborach i odpowiedzialności jakie spoczywają na barkach przewodników grupy. W czasach, gdy propagowany jest kult jednostki cieszę się, że autor poruszył i w tak dobry sposób przedstawił młodym czytelnikom wartości takie jak wspólnota, poświęcenie, niekiedy przedłożenie dobra ogółu nad własne oraz branie odpowiedzialności za podejmowane decyzje.
I chociaż czytając "Kryształowe serce" odniosłam wrażenie, że Michał Bergel wrzucił w tę historię popularne postaci z bajek, doprawił swoimi doświadczeniami z egzotycznych krain naszego świata, wymyślił skomplikowaną fabułę, uczynił jej główną bohaterką upartą i irytującą nastolatkę, dziecko właściwie, zabełtał i czekał co z tego będzie. Historia, która wyszła z tego nietypowego, a może typowego (tylko ja za mało książek fantasy przeczytałam?) zamieszania jest rewelacyjna. Mnie się bardzo podoba i z niecierpliwością będę oczekiwała drugiego tomu.
Czy polecam? Naturalnie :). Panie Bergel, czekam na więcej Iris i więcej Czajniczka :)