Sięgając po tę książkę miałam co do niej mieszane uczucia. O „Igrzyskach śmierci” słyszałam wiele pozytywnych opinii, przez co zaczęłam pokładać w nich duże czytelnicze nadzieje. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, człowiek najczęściej się rozczarowuje. Od jakiegoś czasu mam takie „szczęście”, że im większą mam ochotę na jakąś pozycję, tym bardziej odbiega ona od moich wyobrażeń i to niestety przeważnie w niepożądany sposób. Z tą powieścią stało się zupełnie inaczej, bo sprostała moim oczekiwaniom. Powiem więcej - ona je zdecydowanie przerosła. „Igrzyska śmierci” niezwykle mnie zaskoczyły.
Na początku powieści poznajemy szesnastoletnią Katniss Everdeen oraz otaczającą ją rzeczywistość. Nie jest to optymistyczna wizja. Nadchodzi dzień dożynek i chociaż obecnie słowo to kojarzy się pozytywnie, to w świecie Katiss nie ma w tym „święcie” nic radosnego. Jest to dzień, w którym każdy z dwunastu dystryktów państwa musi wytypować po jednej dziewczynie i jednym chłopcu pomiędzy dwunastym a osiemnastym rokiem życia. Łącznie są to dwadzieścia cztery osoby, które wezmą udział w Głodowych Igrzyskach, mających na celu upamiętnić nieskuteczny bunt dystryktów przeciwko władzy.
Podczas losowania uczestników Katniss błaga w myślach, żeby nie padło na nią. Jednak los jest okrutny – wybrana zostaje jej ukochana młodsza siostra. Katniss w akcie rozpaczy zgłasza się na ochotnika i zastępuje ją. Jakby tego było mało, jednym z jej przeciwników zostaje chłopak, wobec którego odczuwa dług wdzięczności. Niedługo rozpoczyna się gra. Gra na śmierć i życie, gdzie tylko jedna osoba może zwyciężyć…
To, co dzieje się potem, to już tylko coraz bardziej rozwijająca się akcja. Ogromna wyobraźnia autorki nie pozwala czytelnikowi odetchnąć nawet na chwilę. Zważywszy na motyw przewodni, w jakiś przerażający sposób książka jest po prostu świetna. Zawiera wszystkie niezbędne dla dobrej powieści elementy. W tej, nie ukrywajmy, dość ponurej historii autorce udało się zawrzeć potężną wartość nadziei, niemałą dawkę humoru, a nawet szczyptę romantyzmu.
Podczas czytania pojawiają się też skojarzenia, najczęściej mało optymistyczne, związane ze współczesnością czy też nawet historią. Ciekawa jestem, w jakim stopniu autorka wzbudza je w czytelniku celowo. Zresztą w powieści bardzo wiele można wyczytać pomiędzy wierszami, co jest tylko kolejnym dowodem wyjątkowości tej pozycji.
„Igrzyska śmierci” są zaskakujące. Tylko momentami zdarza się coś przewidywalnego (a może to tylko mnie tak się wydaje?). Historia jednak nic na tym nie traci, właściwie nawet zyskuje – czytelnik może się dzięki temu wcielić w jednego z widzów igrzysk i przeżywać je w ten sam sposób. Przyznam, że akcja niejednokrotnie wywoływała u mnie szybsze bicie serca czy też płonące z emocji policzki.
Im dłużej się czyta, tym bardziej ta książka wciąga. To powieść z rodzaju „jeszcze tylko jedna strona i kończę”, co jak wiadomo przez dłuższy czas nie następuje. W końcu przepadłam z kretesem i nie mogłam się już od niej oderwać. Kiedy zbliżałam się do finału był już późny wieczór i doszło do tego, że zaczęłam wysyłać wszystkich domowników spać, aby nie odrywali mnie od tych ostatnich, wyjątkowo porywających momentów.
Nie da się ukryć, że pierwsza część „Igrzysk śmierci” zrobiła na mnie oszałamiające wrażenie i właśnie mam zamiar zabrać się za kolejną. Nie powiem, że to lektura dla wszystkich, ale jestem pewna, że niezależnie od wieku i upodobań, wielu będzie zadowolonych z sięgnięcia po tę szczególną pozycję. Kto wie, może warto spróbować?
Na koniec nie mogę powstrzymać się, aby nie wspomnieć o jednym z bohaterów. Stylista Cinna nie dość, że jest ogromnym wsparciem dla Katniss, to do tego jeszcze mistrzem w swojej dziedzinie. Bardzo go polubiłam, a stworzone przez niego kreacje z wielką chęcią zobaczyłabym na żywo. W mojej wyobraźni prezentują się niezwykle imponująco…