Tak długo 'Igrzyska śmierci' spędzały mi sen z powiek, że w końcu postanowiłam je kupić, przeczytać i mieć święty spokój. A wszystko to przez ogrom pozytywnych recenzji na temat dzieła Suzanne Collins, które jest pierwszą częścią trylogii o magicznym państwie Panem. Polecana przez tyle sławnych i wpływowych osób - Stephenie Meyer, mego Mistrza Stephena King'a, a co najważniejsze, idola i ulubionego piosenkarza Adama Lamberta - w końcu musiała wpaść na moją półkę. I tak się stało. Otóż 'Igrzyska Śmierci' to jedyna pamiątka z mojego pobytu w Krynicy. Nie moja wina, że nie lubię kupować pamiątek - no chyba, że ów pamiątki są równie wspaniałe jak ta.
W państwie Panem panuje bieda. A do tego istnieje okrutna tradycja. Polega ona na tym, że każdy dystrykt musi co roku dostarczyć chłopca oraz dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, którzy wezmą udział w Głodowych Igrzyskach, krwawym i okropnym turnieju, transmitowanym na żywo przez telewizję. Spośród dwudziestu czterech uczestników szansę na przeżycie ma tylko jeden.
Główną bohaterką jest szesnastoletnia Katniss, mieszkająca w dwunastym dystrykcie wraz z matką i młodszą siostrą. Po śmierci ojca jest głową rodziny. Jej życie nie wygląda łatwo - musi polować, by zdobyć pożywienie. Jej rodzina jest biedna, jednak Katniss z miłości nie pozwala matce i siostrze tego odczuć. W momencie, gdy do startu w Igrzyskach zostaje wylosowana Prim, jej ukochana młodsza siostrzyczka - dziewczyna zgłasza się na ochotnika, by zamiast siostry walczyć o życie w krwawym turnieju. Wraz z nią na Igrzyska pojedzie Peeta - chłopak, który niegdyś uratował naszej bohaterce życie.
Spodziewałam się kolejnego paranormal romance - dzięki Bogu, myliłam się. Tutaj mamy do czynienia z najczystszą fantastyką jaka tylko może być - Katniss nie jest ani wampirem ani innym zmiennokształtnym, o których teraz się tyle pisze. Jest zwykłą dziewczyną, którą wystawiono na ciężką próbę. Fantastyczna narracja, bo pierwszoosobowa - czyli tak jak lubię najbardziej. Postacie pięknie zarysowane, wykreowane, z 'tym czymś'. Autorka ma taki styl pisania, że od książki nie mogłam się oderwać. Czytałam w domu, w tramwaju a także w szkole. Powieść wywarła na mnie ogromne wrażenie.
Czytając o poczynaniach Katniss, denerwowałam się, gdy ona była zdenerwowana, odczuwałam pragnienie, gdy ona nie miała odstępu do wody, a gdy ona odczuwała fizyczny ból - odzywał się we mnie ból psychiczny. Bardzo zżyłam się z główną bohaterką i podczas czytania 'Igrzysk Śmierci' towarzyszyło mi wiele emocji. Żałuję jednak (a może i nie?), że autorka nie rozbudowała choćby troszeczkę wątku miłosnego między Katniss a Peetą. I pomimo, że ich uczucie było trochę naciągane, bardzo dobrze, że w ogóle zostało wplecione w fabułę. Momenty, gdy główna bohaterka opiekuje się swym towarzyszem są bardzo emocjonalne.
Chwała pani Suzanne za pomysł - genialny motyw walki o przeżycie na Igrzyskach. Opis emocji towarzyszących uczestnikom na arenie to również mistrzostwo. Trzeba być naprawdę oryginalnym, by w dzisiejszych czasach zawładnąć rynek wydawniczy czymś innym niż losy zmiennokształtnych. W 'Igrzyskach Śmierci' jest to codzienna rzeczywistość połączona z nutką magii.
Zawsze mówię, że jeśli Stephen King poleca jakąś książkę, to musi być ona naprawdę dobra, bo Mistrz nie zadowala się byle czym. Przy tej powieści miał absolutną rację. 'Igrzyska Śmierci' na długo zapadną mi w pamięć. Nie mogę doczekać się kolejnych tomów trylogii - 'W pierścieniu ognia' oraz 'Kosogłosa'. Polecam gorąco.