"Ależ to jest statyczne" - taka myśl pojawiła się w mojej głowie gdy doczytywałem do około połowy tekstu. Tak, naprawdę mocno rzucała mi się wtedy w oczy ta cecha recenzowanej książki. To zakrawało wręcz na paradoks, z jednej strony mamy tu wręcz porażająco sensacyjną fabułę: porwanie, wzięcie zakładników, ucieczka i chowanie się na małej powierzchni, pożar, zbieranie pieniędzy na okup itd. Z drugiej - wciąż i wciąż nasilała się owa statyczność. Jestem już w połowie powieści, a o bohaterach, ich sytuacji, relacjach między nimi itd. wiem tyle, ile wiedziałem po trzydziestu stronach. I autorka - mająca już przecież spore doświadczenie w tego typu literaturze - chyba zdawała sobie sprawę z tego mankamentu swojego dziełka, bo w drugą jego połowę wyładowała naprawdę sporo rzeczy mających być zwrotami akcji, jednoznacznie i bez wątpliwości stworzonych po to, by robić na czytelniku wrażenie. Właśnie "stworzonych po to, by robić na czytelniku wrażenie", nie robiących, przynajmniej moim zdaniem. Ta pierwsza, największa sprawa - wyszła banalnie i całkowicie niewspółgrająco z wcześniejszą fazą tekstu (on przecież wcześniej po coś pojechał do tamtego faceta!). W dodatku została dziwnie podana, w jakimś nagłym i powodującym u czytelnika naprawdę nieprzyjemny dysonans spowolnieniu akcji. Ta zaraz po niej, z wprowadzoną w dziwny (znów!) sposób nową postacią - przeszła totalnie obok mnie, choć uczciwie trzeba przyznać, podano ją nieźle. Tu problemem był sam pomysł, nie sposób, w jaki go rozpisano.
Z resztą zwrotów akcji, tych mniejszych już, było siłą rzeczy podobnie. Cóż, ciężko, by one broniły się lepiej niż te, które pisarka zdecydowała się wyeksponować.
Gorzej, że w tej statyczności zaginąło Belle coś naprawdę ważnego, kluczowego wręcz, mam takie wrażenie, z jej perspektywy. Powieściowa tajemnica. To z kolei było to, co najbardziej zwracało moją uwagę niedługo po tym, jak rozpocząłem lekturę "Mojego kochanego męża" - autorce niewątpliwie i w oczywisty sposób bardzo zależało, by był w tym wszystkim sekret. By była jedna wielka i przede wszystkim intrygująca nas niejasność. Byśmy zastanawiali się, co się tam tak naprawdę dzieje, jakie naprawdę są motywy części postaci. O co w tym wszystkim chodzi. Czemu tak naprawdę oni robią to, co robią. I nie wyszło. Szybko o tych sugerowanych nam (a czasem nader wyraźnie podawanych) niejasnościach zapomnieliśmy, bo mamy tę nieruchawą sytuację zajmującą większą część tekstu. W dość zaskakujący sposób nieruchawą, skoro jest też sensacyjna i mocna, ale nieruchawą. Potem oczywiście motyw tej tajemnicy powrócił, wcale nieźle rozegrany, ale moim zdaniem znacząco za późno.
Dla jasności - to było też od początku do końca dobrze napisane, miejscami nawet bardzo dobrze. Wciągająco, tak, że z miejsca poznawaliśmy bohaterów i klimatycznie (nawet ta dziwna scena z pierwszym dziwnym twistem po połowie tekstu, jest, owszem, megaklimatyczna). Poruszająco i tak, że muskamy jakoś tam fakt, że z tym światem coś jest nie w porządku - oczywiście tyczy to głównie końcowych partii powieści. Tak wreszcie, że pewne sprawy są nader dobrze rozegrane, jak choćby ta niejasność z samego finału (zwróćcie uwagę jak bardzo nas to nie boli, że nie wiemy, jaką ona podjęłą decyzję, choć zazwyczaj i przy mniej zdolnej i mającej gorszy warsztat autorce by bolało). Mogło być może lepiej, ale i tak jest 6/10.