Co my tak naprawdę wiemy o życiu naszych kochanych czworonogów? Gonitwy za własnym ogonem, pogodne rywalizacje z kotami, pogonie za patykiem. I miłość do nas, ludzi. Wydaje się, że to niewiele. A „Był sobie pies” to najlepsza możliwość, żeby na psiaki spojrzeć inaczej i żeby poznać świat z ich perspektywy. Choć wydaje się to pomysłem nieco szalonym, ja nie żałuję ani jednej chwili spędzonej z tą powieścią.
To książka, z jaką bardzo dawno się nie spotkałam. Wyjątkowo pomysłowa, przejmująca, pięknie łącząca głębokie wzruszenia z dużym poczuciem humoru i zaskakująca zwrotami akcji. A powieściowe wydarzenia śledzimy z psiej perspektywy. Urocza mordka spoglądająca na mnie z okładki i opis książki sprawiły, że nabrałam ochoty, żeby poznać Baileya. Nie przygotowały mnie jednak na emocje, jakie ogarnęły mnie w czasie lektury.
„Stwierdziłem, że sensem mojego pieskiego życia jest dodawanie otuchy chłopcu, kiedy tylko jej ode mnie potrzebował”.
Psie przygody opisane zostały w sposób lekki i niezwykle realistyczny. Jestem pod dużym wrażeniem, że Cameron potrafił do tego stopnia wczuć się w postać przymilnego czworonoga. Nie jestem pewna, czy gdyby psy potrafiłyby mówić i pisać, mogłyby to zrobić jeszcze lepiej, ciekawiej, zabawniej. Swoim pomysłem, stylem, realizacją tematu zupełnie mnie ujął i przekonał. Z każdą kolejną stroną narastała moja ciekawość, a nieuchronne zbliżanie się do końca bardzo mnie zasmucało.
Baileya (a także jego pozostałych) wcieleń nie sposób nie pokochać. To prawdziwy psi ideał. Wierny, oddany, lojalny, mądry. O jego zaletach mogłabym napisać jeszcze wiele, ale prawdziwą przyjemność sprawia możliwość poznania go „osobiście”. Dzięki niemu uśmiech nie schodził mi z twarzy, a wiele fragmentów szczerze mnie rozbawiło- jego opinia na temat kotów czy rosnąca miłość do psich ciasteczek. I tak naprawdę, na początku, wydawało mi się, że to na tym ma polegać urok tej książki. Myślałam, że jej zadanie polega na tym by nas rozweselić czy zrelaksować. Poznawanie kolejnych rozdziałów utwierdziło mnie w przekonaniu, że mocno się pomyliłam.
Bo nie o zabawę tu chodzi. To nie uśmiechy zapadają nam w pamięć i to nie za nie pokochamy tę powieść. Docenimy ją za wzruszenia, momenty melancholii i zamglone oczy. Lubię psy i chciałabym w przyszłości mieć własnego, ale moje podejście do czworonogów bardzo zmieniło się po przeczytaniu tej powieści. Chyba tak naprawdę dopiero ta lektura uświadomiła mi, jak cudownymi stworzeniami są psy i ile trzeba zrobić, by choć częściowo odpłacić im za dobro i miłość, które okazują właścicielom każdego dnia.
„Niektóre psy chcą po prostu być wolne i móc sobie swobodnie biegać, bo nie mają chłopca, który je kocha”.
Ale tym, za co naprawdę pokochałam tę książkę, są wzruszenia, które czułam w trakcie czytania. Autor przepięknie opisał uczucia Baileya, sprawiając, że gdybym tylko mogła to przytuliłabym go w trudnych momentach, czy nakarmiła ciasteczkami, kiedy miał na to ochotę. Kilkakrotnie zaszkliły mi się oczy, a zakończenie książki poruszyło moje serce. Ta powieść jest niczym prezent dla wszystkich miłośników czworonogów i niczym podziękowanie dla naszych psich przyjaciół.