Cienie Nowego Orleanu recenzja

Cienie Nowego Orleanu to połączenie horroru z kryminałem. Rzecz dzieje się w latach 20-tych XX wieku. John Legrasse od dawna pracuje na jedną sprawą, która nie daje mu spokoju. To co zobaczył kiedyś na bagnach powraca co noc w koszmarach. Nigdy jednak nie udało mu się schwytac członków sekty, którzy wtedy tworzyli makabrycznie ofiarny krąg.. Podczas jednej z akcji odnajduje czarnoskórą kobietę - zmaltretowaną, pociętą na skórze w jakiś specyficzny sposób, poparzony wrzątkiem.Przy kobiecie znaleziono posążek pewnego bożka - podobny do tego ukrytego na bagnach. Tym razem policjant chce rozwiązać zagadkę i tajemnicę płaskorzeźby przypominającej piekielna poczware. Dociera do szejki handlującej kobietami. Przetrzymywano je w klatkach w nieludzkich warunkach. Krok po kroku zbliża się do końca sprawy. Jednak nie spodziewa się z jak wielkimi siłami przyjdzie mu się zmierzyć. 
Książka przepełniona jest drastycznym i strasznymi scenami. Genialna fabuła i ciągłe napięcie pcha czytelnika na kolejne strony. Jedyna rzecz jaką mi przeszkadzała i powodowała, że czasami kilkukrotnie musiałam czytać to samo zdanie i zastanawiać sie o co chodzi, to strasznie rozwinięte zdania. Pełne przymiotników i słów mi nieznanych (a czytam na prawdę sporo) co skutecznie przeciągalo moja lekturę. Ciężko było mi zacząć i momentami gubiłam się w akcji. Zakończenie bardzo zaskakujące.