Powiem wam szczerze - Graham Petterson był nieudacznikiem. Próbował swoich sił w kabaretowym świecie, ale szło mu to niezwykle mozolnie i jego występy były raczej "zapchaj-dziurami", niż czymś, na co oczekiwała z zapartym tchem widownia. Miał kiedyś ukochaną, ale rozstał się z nią, bo bał się odpowiedzialności związanej z założeniem rodziny. I zamiast pozbierać jakoś swoje życie do kupy, spakował do samochodu kilka klamotów i udał się w wielką wyprawę po Stanach Zjednoczonych, co może i brzmi rockowo i przejmująco, ale w wypadku Grahama było tylko ucieczką od życia, które sam sobie zafundował. Zresztą, nie zajechał daleko - w Karolinie Północnej w przypływie chwilowego impulsu zrobił sobie tatuaż, który wpakował go w totalny ambaras. Otóż moc tego malunku na skórze pozwalała Grahamowi na poznanie trzech alternatywnych wersji swojego życia i finalnie wybrania tej, w której chce pozostać. Brzmi intrygująco, ale odkrywając z Grahamem kolejne możliwości jego wcielenia, nagle moje oczarowanie zmieniło się w przerażenie. Na początku byłam przekonana, że sama skorzystałabym z takiej opcji, gdybym tylko miała możliwość, ale po skończeniu lektury przyszła refleksja - jak dobra musiałaby być wersja, którą bym wybrała, żebym ani razu nie pożałowała swojej decyzji?
My, ludzie, jesteśmy stworzeniami, które trudno zadowolić. Wiecznie narzekamy, trujemy na karty, jakie otrzymaliśmy od losu i często mówimy: "aaa, gdyby to wszystko potoczyłoby się inaczej, to byłbym kimś!". I nagle autor daje nam w ręce książkę, która pokazuje, że guzik prawda - jaki los nie byłby nam przypisany, lwia część sukcesu zależy od naszego charakteru i samozaparcia. Gdyby Graham Petterson urodził się w najznakomitszej królewskiej rodzinie, to i tak byłby nieudacznikiem, tylko nieco bogatszym i z większymi koneksjami. Ale dalej bałby się zaryzykować i sprawić, żeby jego życie było bardziej szczęśliwe, żeby coś znaczyło w historii ludzkości. Tajemnicze, niewytłumaczalne siły dają mężczyźnie możliwość zobaczenia kim by był, gdyby nie bał się skoczyć w przepaść, wierząc, że jego talent i miłość do kobiety same się obronią.
I Graham ogląda swoje "a co by było gdyby" życia i jest sfrustrowany i nadal przerażony. Naprawdę, on nie potrafił dostrzegać żadnych pozytywnych stron sytuacji, w jakiej się znalazł. Wiecznie obrażony, napuszony, zrezygnowany - nie wiem, być może taki był zamysł autora, żeby ten jego Graham był odbiciem tych wszystkich zmarkotniałych ludzi, którzy narzekają, że im się nie układa, bo urodzili się w małym polskim miasteczku a nie w centrum Chicago, albo po prostu miał depresję i dlatego był taki... martwy.
Najważniejsze jest to, że pomimo postaci Grahama, która była ciągle na "nie", to "Mr. Breakfast" jest książką wyjątkową. Spektakularną dla mnie osobiście, bo pokazuje, że wybór nie zawsze jest czymś dobrym. Bo wtedy nagle okazuje się, że wszystkie słabości, jakie widzieliśmy w innych czynnikach, są w nas samych i cała odpowiedzialność spoczywa na nas. Nie na środowisku, nie na genach, nie na stężeniu zanieczyszczeń w powietrzu. Jesteśmy kowalami własnego losu. Co - jeśli się nad tym zastanowić - jest dość przerażające.