Do książki Stacey Halls pt. "Podrzutek" przyciągnęła mnie okładka i obietnica klimatycznej opowieści osadzonej w XVIII wieku. A, że ostatnio coraz bardziej lubię tego typu historie to po powyższą książkę sięgnęłam od razu kiedy tylko nadarzyła się taka możliwość.
~*~
Dwie kobiety, jedno dziecko i sekret, który odmieni wszystkich...
Londyn, rok 1754. Bess Bright pozostawiła swoje dziecko z nieprawego łoża w sierocińcu Foundling Hospital. Sześć lat później powraca, aby odzyskać córkę, której nigdy nie poznała. Drży na samą myśl, że mała mogła umrzeć w przytułku. Tymczasem zdumiona odkrywa, że ktoś podał się za nią i już córkę odebrał. Jej życie staje na głowie, gdy próbuje się dowiedzieć, kto zabrał jej małą dziewczynkę - i dlaczego.
Niecałą milę od ubogiego mieszkania Bess, w gregoriańskim domu na spokojnej ulicy, na skraju Londynu mieszka Aleksandra – samotna młoda wdowa. Gdy jej bliski przyjaciel – ambitny młody lekarz pracujący w sierocińcu – przekonuje ją, aby wynajęła opiekunkę dla córki, kobieta waha się. Nie chce zapraszać nikogo do swojego domu ani życia. Tymczasem przeszłość, która sprawiła, że zamknęła się przed światem, dogania ją i grozi zburzeniem ostrożnie odbudowywanego świata...
~*~
Sięgając po powyższą książkę miałam duże oczekiwania. Liczyłam na opowieść, którą będę mogła przeżywać i wzruszę się losem poszczególnych postaci. Jednakże przez pierwszych kilkadziesiąt stron ciężko było mi się wciągnąć. Odniosłam wrażenie, że autorka poniekąd ślizga się po powierzchni fabuły, przez co nie potrafiłam poczuć klimatu osiemnastowiecznego Londynu, ani wczuć się w to czego doświadczają poszczególne postaci. Mimo tego, że autorka ma lekkie pióro, dzięki czemu płynie się przez jej powieść, to nie umiałam się w niej odnaleźć i prawdopodobnie za miesiąc czy dwa nie będę umiała sobie przypomnieć o czym dokładnie była.
Ciężko było mi uwierzyć w to czego doświadczyły poszczególne bohaterki - a przecież ich życie nie było usłane różami. Moim zdaniem autorka wiele rzeczy potraktowała po macoszemu. Tu kilku wydarzeń trzeba było się domyślać i sobie dopowiadać. Wprawdzie w wielu historiach taki zabieg stanowi atut, jednak w tym przypadku ewidentnie coś nie zagrało. Myślę, że to właśnie przez to nie udało mi się wczuć zarówno w sytuację Bess, jak również w to co przeżywa Aleksandra. Autorka zwyczajnie nie dala mi na to szansy.
W "Podrzutku" Stacey Halls zabrakło mi emocji i możliwości zaangażowania się w fabułę. Autorka stworzyła historię z potencjałem, jednakże niestety napisała ją w chłodny i sprawozdawczy sposób, przez co ciężko utożsamić się z którąkolwiek z postaci czy zwyczajnie wzruszyć się czytaną historią. Natomiast jeżeli chodzi o zakończenie to zapewne z założenia miało być szczęśliwe i poruszające, ale dla mnie było dość naiwne, a także mocno naciągane.
Powyższa powieść to książka, którą przeczytałam w dwa wieczory. I mimo tego, że czyta się ją dość szybko, to dla mnie nie stanowiła żadnej rozrywki. Myślę, że "Podrzutek" spodoba się głównie nastolatkom i ewentualnie niektórym młodym dorosłym. Mi w tym przypadku zabrakło nieco dopracowania historii pod względem konstrukcji postaci, płynności i języka, jakim została napisana. A szkoda, bo ta opowieść ma ogromny potencjał i mogłaby z czytelnika wycisnąć wiele łez.