Świetna książka, bardzo poruszająca. Niektórzy zarzucają jej chaos, a według mnie jest to celowy zabieg. Autorka opisuje pacyfikację wsi Sochy na Zamojszczyźnie w czerwcu 1943 roku przez Niemców, ale narrację o tych zdarzeniach wpisuje w narrację unaoczniającą narratorki połączoną z jej refleksjami. I jest to coś innego w książkach historycznych, że nie jest to tylko książka od-do.
Bardzo żałuję, że nie wybrano jej Książką Historyczną Roku 2015, choć była nominowana.
Mamy więc narratorkę, córkę i wnuczkę jednej z ofiar tej pacyfikacji. Próbuje ona opisać to co się zdarzyło dla swojej matki, żeby ta mogła umrzeć w spokoju, zamknąwszy te traumatyczne przeżycia, które - jak opowiada narratorka - towarzyszyły matce przez całe życie. Anna Janko odszukała zeznania ludzi, zrekonstruowała po kolei każdy dom, to, co kto robił tego pamiętnego ranka, gdy Niemcy wkroczyli. Miała to być kara za pomoc Żydom i AK-owcom (odsyłam do książki 'Paprocie zakwitły krwią partyzantów').
Autorka poszerza książkę o narrację osobistą, i czyni to tak jakby 'na kozetce' psychoanalityka. Snuje różne rozważania i skojarzenia. Mówi o dobru i złu, o Hiobie i o przyczynach zła w człowieku, o tym, co na temat zła w człowieku, w dziecku, mówili psychoanalitycy, mówi o małym Hitlerze, o zeznaniach i pamiętnikach żołnierzy niemieckich, o słowie naziści i Niemcy, pisanym po wojnie małą literą, o formach bezosobowych we współczesnych opisach wojny, o tym, że miliony ofiar w Polsce wrzuca się w jeden worek i zapomina, podczas gdy jedna wioska w Czechach, spacyfikowana tak jak Sochy, jest ciągle poruszana na szczeblu państwowym, o tym, co groziło Polakom za pomaganie Żydom i o tym, że nie ma czegoś takiego jak 'polskie obozy śmierci', o tym, żeby 'naziści' zabrali sobie te dowody holocaustu. A wreszcie o mordach, o martyrologii w świecie i o szale zabijania, o Rwandzie i byłej Jugosławii, o Wołyniu i mordach na Polakach przez UPA i 11 lipca 1943. Wreszcie mówi autorka o tym, jak każdy z tych Niemców zachował się wobec ofiar, o tych dobrych. I mówi, że chce zlikwidować te bezosobowe formy, że to zło czynili konkretni ludzie!
Wreszcie mamy opis bestialstwa czynionego na zwierzętach. Jest to wnikanie w granice zła czynionego przez ludzi aż do korzeni.
Wreszcie autorka wraca do tej spalonej wioski Sochy i zatrzymuje tę opowieść jakby w stopklatce. Ukazuje się taka totalna destrukcja życia, normalności i rodziny, jak u Bergmana. Autorka mówi o przekazywaniu lęków i traum w genach, o tym, co zło robi w ludziach, ale i mówi o tym, że zło wymaga sprawiedliwej kary, a mieszkańcy Soch, którzy przeżyli, te dzieci, które zostały osierocone, które przeszły przez domy dziecka i głód, nawet nie dostały odszkodowań, bo 'nie załapały się' na ustawę o Dzieciach Zamojszczyzny.
Cała ta opowieść jest bardzo przejmująca, ale i oczyszczająca nasze lęki.