Niezwykle trudno pisze się o klasyce. Z jednej strony należy się jej pewien szacunek, przymknięcie oka na jej niedoskonałości, a uwydatnienie zasług, fundamentów, jakie podłożyła pod gatunek, który reprezentuje. Jeszcze trudniej jest, gdy recenzujemy klasykę, którą...uwielbiamy. Wtedy nie tylko nie zauważa się wad, ale często po prostu świadomie się ich nie widzi. Szkoda, że nie mogę tak ocenić opowiadań, zawartych w „Historii Necronomiconu”. Zanim jednak przejdę do recenzji utworów, chciałabym napisać parę słów o wydaniu, które potrafi skłonić do wiary w stereotyp, rodzimych wydawnictw nie przykładających wagi do starannej edycji książek.
Kiepski papier, niewielka czcionka i brzydkie ilustracje są częstymi wadami. Te nieszczęsne elementy wydania „Historii” skłaniają do cynicznej refleksji, że jej wydawcy specjalnie postarali się, aby wygląd tej antologii opowiadań Lovecrafta rzucał się w oczy z daleka. Poza tym, przez cały czas czytania, zastanawiałam się za co pieniądze dostała Sylwia Graban. Projekt okładki jeszcze ujdzie, lecz ilustracje w „Historii” świadczą o zmarnowanych pieniądzach przez wydawnictwo.
Teraz przejdźmy do samej zawartości tej antologii. Jest w niej piętnaście utworów, a od pierwszego zaś, ta książka wzięła swój tytuł. Przeczytanie zarówno tej opowieści, jak i wstępu, zapowiadało zbiór opowiadań poświęconych jednemu z najbardziej fascynujących elementów prozy Lovecrafta, Necronomiconowi.
„Pierwotny tytuł brzmiał „Al Azif”. Arabskie słowo (..) oznacza dźwięk wydawany w nocy przez owady – wśród mieszkańców Wschodu powszechnie uważany za wycie demonów. Autorem [„Necronomiconu”] był Abdul Alhazred. (...)Zwiedził ruiny Babilonu, pełne tajemnic ruiny Memfis oraz spędził dziesięć samotnych lat na wielkiej pustyni (..)nazwanej Karmazynową. Według odwiecznych legend zamieszkują ją złe duchy i potwory”.
Nawet czytelnicy, nieobyci z twórczością Samotnika z Providence*, słyszeli o tym najbardziej enigmatycznym elemencie, pojawiającym się w jego opowiadaniach. Osoby bardziej oczytane wiedzą, że zawsze tam, gdzie pojawiał się Necronomicon, w ślad za nim przybywały tajemnica i wszechogarniający koszmar. Ten niszczył nie tylko życie, ale i niejednokrotnie umysł i duszę osoby, która zbyt wnikliwie studiowała tę zakazaną księgę. Czyż więc antologia poświęcona najbardziej fascynującej zagadce, nie ożywia miłośników Lovercrafta? Piętnaście opowiadań poświęconych bezpośrednio Necronomiconowi...to dopiero wzbudza apetyt. Niestety spragniony czytelnik nie doczeka się obiecanej uczty.
Opowiadania zawarte w tej antologii, nie są poświęcone „Al Azifowi”. Owszem w części opowiadań on się pojawia, jednak rąbek tajemnicy nie został ani trochę odsłonięty. Poza tym w dwóch najdłuższych utworach, mroczna księga nawet nie występuje. Jest to więc najlepszy dowód na udany chwyt reklamowy. Jest raczej pewne, że osobom nie znającym Lovecrafta, tomik nie przypadnie do gustu. Nie znaczy to, że nie warto czytać „Historii Necronomiconu”. Opowiadania nie są źle napisane, lecz niestety nieodpowiednio dobrane. Ujawniają one na wstępie wady pisarskiego stylu Lovecrafta, które czytelnicy zauważają dopiero po przeczytaniu większej liczby jego utworów.
Książka liczy dwieście dwadzieścia cztery strony, a trzeba wspomnieć o tym, że około sześćdziesiąt stron zajmują przypisy oraz wstęp. To zostawia około stu siedemdziesięciu stron na opowiadania. Jedynie dwa z nich mają więcej niż piętnaście stron. W „Historii Necronomiconu” jest spora ilość króciutkich utworów o podobnej konstrukcji fabularnej. Schemat jest mniej więcej taki: bohater napotyka na nieznaną mu księgę lub na kogoś od dawna studiującego wiedzę zakazaną. W ten sposób następuje zetknięcie z zupełnie innym światem, tajemniczą, kosmiczną przestrzenią Wielkich Przedwiecznych. Potem nieszczęśni bohaterowie stawiają zbyt duże kroki w odkrywaniu tego niezwykłego świata. Zakończeń może być wiele, lecz los badaczy tylko jeden.
Tak duża ilość króciutkich utworów o sporym podobieństwie do siebie już na samym początku ujawnia jedną z poważniejszych wad Lovecrafta: schematyzm. Wielokrotnie ma się wrażenie, że czyta się o tym samym, przez co zniechęcony czytelnik szybko może odłożyć „Historię...” na półkę. Jednak te utwory ujawniają geniusz Samotnika z Providence w zupełnie innej dziedzinie.
Mam na myśli opisy nieznanego świata, tajemniczej przestrzeni, w której przebywają Wielcy Przedwieczni. Nimi właśnie autor urzeka czytelnika. Oto próbka pisarskiego stylu autora: „Ujrzał rozszalałe strumienie fioletowego światła przedziwnej zorzy, wiry złotego pyłu i ognia, zlatujące z najdalszych przestrzeni, ciężkie od zapachów innych wymiarów. Ujrzał opiumowe oceany z nieznanymi stworzeniami, których zwyczajni ludzkie nie mogli zobaczyć nawet w sennych marzeniach. Bezgłośna nieskończoność wirowała wokół jego ciała, nadal sztywno wychylającego się przez okno.”
Kto zna dobrze twórczość tego pisarza wie, że stosuje nazbyt często, niektóre określenia („bluźnierczy”, „groteskowy”, „nienazwany”). Jednak Lovecraft był człowiekiem z wyobraźnią genialną i nie trzeba przytaczać przykładu Wielkich Przedwiecznych, aby to potwierdzić. Wystarczy przeczytać jedynie parę linijek opisów, zawartych w niezwykle bogatej twórczości, aby dostrzec oryginalność skojarzeń i poczuć jak nasza własna imaginacja zaczyna widzieć obrazy, utworzone prawie przed wiekiem, przez Samotnika z Providence.
Inni mogą również zarzucić Lovecraftowi słabą psychologię postaci, co jest szczególnie widoczne w utworze „Reanimator”. Makabryczna historia o chirurgu, którego celem życiowym jest znalezienie metody pozwalającej wskrzeszać zwłoki składa się z sześciu opowiadań, które tworzą logiczną i chronologiczną całość. Głównym, tytułowym bohaterem, jest Herbert West. Kto liczył na wyrazisty charakter z pewnością zawiódł się po lekturze. Tworzenie takich postaci jest słabą stroną autora. Właściwie, prawie żadna z postaci z jego opowiadań nie zapada w pamięć, chyba, że występuje w utworze bardzo lubianym przez fanów, lub ma dosyć niecodzienne zajęcie (jak na przykład omawiany tutaj chirurg). Nie umiem jednak, choć znam twórczość Lovecrafta dosyć dobrze, wymienić ludzkiego bohatera Lovecraftowskiego, którego zapamiętałabym jako postać charyzmatyczną, o wybitnym charakterze. Przyczyną tego jest to, że Samotnik z Providence tworzył postacie na potrzeby opowiadań. To nie bohater był ważny w jego utworach, lecz świat Wielkich Przedwiecznych i konsekwencje prób jego poznawania. Stąd schematyzm w przedstawianiu postaci i brak większej pracy nad nimi.
Dla fanów Lovecrafta ten zbiorek będzie miał swoisty urok. Liczne odniesienia, na przykład do mitologii greckiej, kabały, wczesnośredniowiecznych herezji podnoszą znacznie wartość tej i tak niezwykłej prozy, wymagając od czytelnika pewnej wiedzy jak i oczytania. Jeśli ktoś chce zapoznać się z twórczością Samotnika, niech lepiej nie czyta „Historii”. Dużo lepiej jest zacząć od „Zew Cthulhu” lub powstałych, dzięki pracy Derleth’a „Obserwatorów spoza czasu”.
* Samotnik z Providence, tak nazywano autora „Historii”
W tym zbiorze jest piętnaście opowiadań.
- Historia Necronomiconu
- Księga
- Potomek
- Nienazwane
- Azathoth
- Nyarlathotep
- Dagon
- Hypnos
- Zeznania Randolpha Cartera
- Z otchłani
- Księżycowe moczary
- Rzecz w świetle księżyca
- Koszmar w Red Hook
- Reanimator
- Pamięć