O tej książce było głośno zanim jeszcze została wydana. Zazwyczaj taki szum wokół nowości mnie skutecznie zniechęca, ale z racji mojej sympatii do skandynawskich kryminałów, postanowiłam sięgnąć mimo wszystko. Sara Blædel jest nazywana duńską królową kryminałów. Czy słusznie? Nie wiem, musiałabym mieć jakieś porównanie, a niestety niewiele duńskich kryminałów miałam okazję przeczytać. Ale jeśli mam być szczera, to dużo bardziej spodobał mi się wydany niedawno „Krzyk pod wodą”, też z duńskiego podwórka. Ale może coś o fabule.
Wygląda na to, że Wydział Zabójstw Komendy Miejskiej Policji w Kopenhadze będzie miał co robić w najbliższym czasie. W ciągu jednego weekendu wpływają zgłoszenia o dwóch zabójstwach: jedną z ofiar jest uduszona młoda dziewczyna znaleziona w parku, drugą znany dziennikarz kryminalny. Asystent kryminalna Louise Rick zajmuje się śledztwem uduszonej dziewczyny, jednak po jakimś czasie zostaje wciągnięta też w drugą sprawę. Co gorsza, jej najlepsza przyjaciółka, dziennikarka Camilla Lind, też wplątuje się w tę sprawę – chce pomóc rozwiązać zagadkę śmierci redakcyjnego kolegi. Camilla szybko przekona się, że środowisko handlarzy narkotyków nie jest dla niej najlepszym towarzystwem, a znajomość z nimi może się dla niej bardzo źle skończyć.
Muszę przyznać, że jest to ciekawa powieść, jednak na kolana mnie nie powaliła. Odniosłam też wrażenie, że jest skierowana bardziej do kobiet, bo panom mogą działać na nerwy problemy emocjonalne głównej bohaterki. I tutaj muszę stwierdzić, że chyba ze mną jest coś nie tak, bo mi też to działało na nerwy. Ja jednak wolę te kryminały, gdzie jest więcej krwi i trupów, a mniej prywatnych problemów. Szczególnie, że Louise momentami sprawiała wrażenie osoby bardzo rozchwianej emocjonalnie, przewrażliwionej i nerwowej. Co chyba nie jest pozytywną cechą u policjantki z wydziału zabójstw. Może to i dobrze, że nie jest kolejną super panią detektyw bez wad, ale jakoś jej nie polubiłam. Chyba żaden z bohaterów się jakoś szczególnie nie wyróżnia i nie wzbudza emocji, czy to pozytywnych, czy negatywnych. Zaintrygował mnie jedynie Fin, policyjny informator, jednak kiedy pozbawiono go tej tajemniczej otoczki, też przestał być ciekawy.
Mam problem z tą powieścią. Bo z jednej strony dobrze napisana i ciekawa, ale z drugiej, nie wywołuje ciarek na plecach. Całe śledztwo jest dobrze opisane, pokazuje żmudną pracę, jaką musi wykonać policja. Nie tylko ganianie za podejrzanymi, zbieranie śladów i przesłuchania, ale też godziny papierkowej roboty i momenty, kiedy śledztwo tkwi w martwym punkcie i nie ma widoków na rozwiązanie sprawy. Do tego odrobina życia prywatnego, żeby pokazać, że policjant też człowiek. I to wszystko mi się bardzo podobało, sprawiało, że czytałam powieść z wielkim zainteresowaniem, ale jednak czegoś mi zabrakło. Nie było tego napięcia, które nie pozwala odłożyć książki dopóki nie dobrnie się do ostatniej strony. Jest ciekawość jak to wszystko zostanie rozwiązane, ale przeczytałam w życiu tyle kryminałów, że wzbudzenie ciekawości to dla mnie za mało. Ja potrzebuję dreszczyku emocji, ciarek na plecach i napięcia sięgającego zenitu. Tutaj niestety tego nie dostałam. Ale też nie było znowu tak źle. Śledztwo ukazane jest bardzo szczegółowo, przez co wydaje się wiarygodne i to jest duża zaleta tej książki. Dobrze i szybko się czyta, ciekawa fabuła, więc myślę, że miłośnicy kryminałów, szczególnie skandynawskich, powinni sięgnąć i będą zadowoleni. Sama chętnie przeczytam kolejne części, żeby sprawdzić, czy może autorka się rozkręci.