„Guwernantka”, najnowszy zbiór opowiadań Mateusza Łukasza Marcinkowskiego, to nie tylko klimat grozy w stylu retro, ale także ciekawa prezentacja starcia, w którym „mędrca szkiełko i oko” z kretesem przegrywa z „czuciem i wiarą”. Racjonalność jest tu konceptem zdecydowanie niestabilnym, wręcz takim o rozmytych granicach. Tuż za nią trwa nieokiełznane, nieoczywiste, czyhające na każdą najmniejszą nieuważność. Bohaterowie naiwnie wpadają więc w jego pułapki, raz za razem…
Marcinkowski czerpie garściami z dorobku swoich poprzedników, nie kryjąc się ze swoimi inspiracjami. Puszczając co chwila oko do czytelnika, bierze na warsztat ponure opowieści o potędze sztuki, posępne posiadłości i ich nieprzyjaznych właścicieli, seanse spirytystyczne, karmiące się lękiem duchy, plugawe demony o złowrogich zamiarach i wszelkiej maści zło, przedzierające się do ludzkiego świata. Wzbudzaną słowami grozę zamyka w ramach minionej epoki, delikatnie tylko otrzepując jej starodawny kostium z kurzu. Naiwna wiara w siłę ludzkiego umysłu, miłość trącąca myszką oraz nienaganne maniery bohaterów sprawiają, że prezentowany zbiór jest idealną lekturą przede wszystkim dla tych, którzy mają dosyć pogoni za „innym nowym”. Dla czytelników, którzy dla chwili oddechu, chcieliby zanurzyć się w klasycznej grozie: znanych sobie na wskroś tropach i docenią ducha uproszczonej formy, konkretyzacji wywodów i staroświeckie nasycenie ekspresją.
Im dłużej dumam nad zbiorem, tym bardziej jestem przekonana, że można by potraktować go także jako zgrabny wstęp do przygody z literaturą grozy dla tych, którzy chcieliby się z nią w końcu zmierzyć, a jednak za bardzo obawiają się tej współczesnej, mają także opory przed literaturą klasyczną. „Guwernantka”, ze swoją nieoczywistością, grozą niewidoczną na pierwszy rzut oka, to rozwiązanie idealne.
Warto podkreślić, że „Guwernantka” to żadne tam umoralniające czytanki, ale tematycznie bogaty twór, dopuszczający się, różnorodnych deformacji rzeczywistości. Dla mnie takie pełne tęsknoty spojrzenie wstecz i ukłon ku gotyckości, okazały się interesującą przygodą. Co ciekawe, a znamienne, podczas lektury w głowie wciąż rozbrzmiewały mi słowa piosenki: „wehikuł czasu - to byłby cud”.
***
W zbiorze znajdziecie siedem opowiadań:
„Guwernantka” – młoda panienka z dobrego domu dostaje posadę guwernantki. Gdy tylko przekracza próg posiadłości, która ma stać się jej nowym domem, zaczyna odczuwać przedziwny niepokój. Potęguje go fakt, że pracodawcy zabraniają jej wspominać przy swoim synu o jednym z najważniejszych aspektów jej życia. Na każde odstępstwo od tej zasady, reagują nadmiernie surowo. Szybko okazuje się, że lepiej było posłuchać intuicji i zawierzyć snom, niż biernie oczekiwać na rozwój wypadków, ponieważ na cnotliwą dziewczynę czeka w tym domu śmiertelne niebezpieczeństwo. Solidna klasyka w świeżej odsłonie, z niespodziewanym zakończeniem.
„Nieziemska historia” - dosyć ciekawa opowieść o porwaniu. To taki miks retro wersji „Z Archiwum X” i najlepiej udokumentowanego polskiego spotkania trzeciego stopnia w Emilcinie (polecam sobie o tym ciekawym wydarzeniu poczytać). Uprowadzony mężczyzna, traktowany przez innych niczym nawiedzony wariat, w końcu znajduje słuchacza, który wierzy w jego wersję zdarzeń. Ów jegomość obiecuje nawet pomóc naszemu znękanemu bohaterowi odzyskać ukochaną, ale…i tutaj docieramy do bardzo ciekawego zwrotu akcji. To jedyne z opowiadań, które sprawia wrażenie noszącego znamiona współczesności.
„Nieznajomy” – to tragiczna historia pewnego małżeństwa. Coraz bardziej znękana kobieta, wyznaje mężowi, że za każdym razem, gdy ten wychodzi do pracy, w domu pojawia się tajemniczy mężczyzna. Nic nie mówi, tylko szyderczo jej się przygląda, budząc w niej coraz większe przerażenie. Próba zbadania sprawy kończy się niestety nie po myśli naszego bohatera. To opowiadanie, mimo sugestywnego zakończenia, niejednoznaczne i dające szersze pole do interpretacji.
„Demoniczna kochanka” – wszyscy wiemy jak kończą się zabawy z tabliczką Oujia, gdy się nie ma pojęcia, jak poprawnie jej używać. A jak może skończyć się historia, w której niedowiarek za jej pomocą, dla żartu zaprosi ducha na randkę? Przyjemna makabreska z pazurem.
„Zaklęta w marmur” – opowieść o bezgranicznej miłości, która poprzez sztukę pokonuje granice śmierci. Przejmująco smutne i piękne zarazem.
„Nawiedzona melodia” – cierpiący z miłości krawiec gotów jest chwycić się brzytwy by móc poślubić ukochaną. Chociaż nie chce się do tego przyznać, naiwnie wierzy w zapewnienia tajemniczego magika, który obiecuje mu pomóc. Otrzymuje od niego podarunek w postaci pozytywki wygrywającej smutną melodię. O dziwo, ten diabelsko przewrotny mechanizm okazuje się działać jak należy i pomaga parze „uciec”. Nie takiego jednak efektu oczekiwali kochankowie. Obok „Guwernantki” to druga historia, którą chętnie widziałabym w dłuższej formie.
„Kocica” – nasz bohater, jako człowiek nauki, odrzuca wiarę w zabobon, do czasu, gdy jeden z nich zastawia na niego sidła. Co może mieć wspólnego kobieta o zielonych oczach i bezdomny CZARNY kot? W prezentowanej historii, niestety, aż nazbyt wiele i wręcz czułam podczas lektury z tego powodu narastające oburzenie. Cóż począć jednak, gdy zabobon, okazuje się najbliższy prawdy. Moim zdaniem, to opowiadanie świetnie prezentowałoby się pośród innych epizodów w serialu „Mistrzowie horroru”.
[współpraca barterowa]