"Jestem Chmuromirem. Jestem Szajbusem. Jestem Termometrem. I Tesilem. Ale na pewno nie jestem głupkiem."
Tak mówi o sobie Fleischman - główny bohater książki "Grandhotel. Powieść nad chmurami". Takimi przezwiskami obdarzyli go wiele lat temu szkolni koledzy i przylgnęły one do niego na dobre. Określenie Chmuromir Fleichman uznaje za najlepsze, bo odzwierciedla jego pasję, jego obsesję, jego miłość.
Fleischman to trzydziestoletni samotnik. W życiu się mu nie wiedzie. Nic nigdy mu się nie udało. Nigdzie nie był. Od dzieciństwa był maltretowany, przezywany i poniżany. Nie ma i nigdy nie miał dziewczyny. Nie ma przyjaciół, a jego najbliższym krewnym jest Jegr, który często go policzkuje, pomiata nim i nie zwraca się do niego inaczej niż per Waligrucho. Boi się opuścić rodzinne miasto - Liberec. Jest w nim dziwna blokada, która trzyma go z dala od rogatek. Każde przekroczenie granic miasta, czy to pieszo, samochodem, rowerem, pociągiem itp., kończy się niepowodzeniem i atakiem paniki. Jednak rozumie, co oznaczają, przesuwające się po niebie chmury, antycyklony, cyklony i kierunki wiatru. Jak powstają i dlaczego. Sens jego życiu nadają kreślone codziennie wykresy zmian warunków pogodowych, prowadzenie obserwacji chmur. Porządkują one świat głównego bohatera i pomagają mu pamiętać, o tym, co było i jak było. Chmury to wolność, której tak mocno pragnie Fleischman.
Grandhotel dumnie stojący na najwyższym szczycie Liberca - górze Ještěd, jest idealnym miejscem do prowadzenia takich obserwacji. Ale, czy jednak odpowiednim miejscem do życia? Stary hotel to pamiątka i równocześnie muzeum minionej epoki, tak bliskiej i z rozrzewnieniem wspominanej przez Jegra. Rakieta na 90 metrów wysoka. Przestrzeń, którą Rudiš oddaje we władanie swoim bohaterom jest ostoją przegranych. Schronieniem dla nieudaczników. Wśród nich jest, na przykład Patka, który zmagazynował (przywiózł z USA, jak sam twierdzi) i sprzedaje wszystkim "Happy Life", cudowny specyfik na wszelkie dolegliwości, środek, który nie tylko leczy ludzką duszę i ciało, lecz także np. zepsute silniki. Jest Zuzanna, która żyje pod dyktando wyników testów wypełnianych w gazetach. Jest Franz, stary Niemiec sudecki, który powraca do Liberca z dwoma puszkami po kawie, w których znajdują się prochy jego najbliższych kolegów. Jest Ilija, dziewczyna, która codziennie uwiecznia samą siebie na fotografiach. Jest Jegr, dla którego najważniejsze są piłka nożna (Wszystkich wrogów pokona tylko z Liberca Slovan!") i seks ("Ja ci powiem, co jest ważne - bara bara."). Każda z postaci pojawiających się w powieści, jest na swój sposób, więźniem. Wspomnień, miasta, własnych lub cudzych wyobrażeń o życiu, itp.
Protagonista "Grandhotelu" odkrywa przed czytelnikiem swoją historię ostrożnie, trochę nieśmiało, przekazuje ją w małych dawkach. (Świetnie współgra z jego opowieścią podział książki na krótkie rozdziały, często zaledwie jednostronicowe.) Dorastał w sierocińcu. Wylądował w "domu dla skrzywionych ludzi". Wreszcie trafił pod opiekę Jegra. Teraz raz w tygodniu chodzi na terapię do psychologa. Urazy kompensuje mu zamiłowanie do meteorologii. Obserwując niebo w magicznym miejscu, pomiędzy niebem a ziemią, znajduje drogę ucieczki z miasta-więzienia oraz z własnego życia. Droga ta prowadzi przez chmury.
"Życie daje człowiekowi tylko dwie drogi. Jedna prowadzi do góry. Druga też prowadzi do góry. Ale naokoło, przez dno. Przez waszą własną nieskończoność. Problem w tym, że nigdy nie wiadomo, na której drodze człowiek właśnie się znajduje."
Minęło już wiele lat, może nawet zbyt wiele, odkąd ostatni raz miałam styczność z literaturą czeską, a książki, po które sięgałam w ostatnim czasie były zupełnie inne niż "Grandhotel". Początkowo obawiałam się tej lektury. Bałam się, że oto w moje ręce trafiła mocno intelektualna, być może przeintelektualizowana, lektura, której nie zrozumiem, której główna treść i zasadniczy przekaz ukryte zostały pod powierzchnią zwyczajnych historii opowiadających o ludzkim życiu i ludzkiej niedoli, a ja tego nie zauważę. Bałam się, że przegapię coś ważnego, coś istotnego dla tej książki, a przy okazji znudzę się nią. Okazało się jednak, że powieść stworzona przez Rudiša była dla mnie czytelna i łatwa w odbiorze. (Nie żebym analizowała na tysiące sposobów każe jej zdanie. :)) I choć przedstawione w niej koleje losów zarówno głównego bohatera, jak i innych postaci, nie należą do tych kolorowych i lekkich, ostatecznie książka ma optymistyczny wydźwięk. Historia Fleischmana krok po kroku uświadamiała mi, że aby być prawdziwie wolnym, należy dobrze znać swoją przeszłość i należy się z nią pogodzić. Wtedy już nic nas nie krępuje. Jesteśmy gotowi, by uczynić krok do przodu, bez obawy, że coś porzucamy, o czymś zapominamy.
Język powieści jest zwyczajny, prosty, bez upiększeń, momentami nawet nudnawy i leniwy. Jednocześnie odznacza się swego rodzaju czułością i lekkością. (Takie odniosłam wrażenie.) Zdania są raczej krótkie, bohaterowie mówią często monosylabami, tak jakby obawiali się odsłonić albo przyznać przed samymi sobą do tego, jacy są naprawdę.
"Grandhotel. Powieść nad chmurami" rozbudził we mnie apetyt na twórczość Rudiša oraz na literaturę czeską.
"Wspomnienia, przeżycia, spotkania, przekleństwa i rozstania, to wszystko to tylko drobinki kurzu, do których przylepia się inny kurz, inne wspomnienia i przeżycia - i tak powstaje życie. Po to, żeby potem znowu się rozpaść i zniknąć gdzieś na niebie."