„Niemal słyszał, jak wali jej serce, dzieląc ciszę na fragmenty i rozbijając jego myśli.”
Są książki, które wybiera się po okładkach. Są też takie, w przypadku których trzeba przeczytać opis historii, by się przekonać. Są i te, na które decydujemy się dzięki sympatii do wydawnictwa lub opinii jednego z ulubionych autorów na okładce. W przypadku „Rozkosz nieujarzmionej” Larissy Ione kierowałam się tymi wszystkimi punktami, ale nie ukrywam, że okładka i tytuł zaczarowały mnie od pierwszej chwili. Nie od dziś wiadomo, że wolę bardziej niegrzeczne historie, więc ta książka od razu stała się dla mnie „must have”. Polowałam na jakąś okazję lub dzień, gdy będę mieć trochę pieniędzy, by móc ją sobie kupić, aż w końcu w styczniu tego roku ją dorwałam na zakupach z rodziną. Niestety mogłam do niej zasiąść dopiero niedawno i w sumie sama nie wiem, czy żałować, że tak długo musiałam czekać z lekturą. Dlaczego?
Tayla Mancuso jest strażniczką Aegis i zabójczynią demonów. Od wielu lat ma pewien dość krepujący problem, bowiem z powodu traumatycznych przeżyć nie potrafi doświadczyć spełnienia podczas stosunku. Po jednej z walk, w której ginie jej koleżanka, wraz z rannym demonem trafia do szpitala dla demonów, gdzie poznaje przystojnego i jakże seksownego doktora Eidolona. Nie wie jeszcze, że jest on Seminusem, czyli demonem, który specjalizuje się w dawaniu swoim partnerkom nieziemskiej rozkoszy. W wieku stu lat przechodzi drastyczną przemianę i zatraca się w szaleństwie… o ile nie znajdzie do tej pory partnerki na stałe. Obydwoje płonią z pożądania, które szybko wykorzystują, ale doktorek nie jest zadowolony z efektów swojej współpracy z Taylą. Ciąży mu to na dumie i honorze, że nie potrafił dać jej spełnienia i przez to nie potrafi wyrzucić dziewczyny ze swoich myśli. Jej głowy zaś nie zaprząta nikt inny niż sam Eidolon. Szybko okazuje się jednak, że zabójczyni będzie musiała zdradzić jedyną osobę w szpitalu, która nie pozwoliła nikomu jej skrzywdzić i która posiada informacje mogące zaważyć na jej życiu.
Po moich recenzjach i stosikach chyba widać, że uwielbiam romanse paranormalne. A już te dla starszych czytelników wręcz połykam. Jak to leciało w słynnej polskiej piosence? „Ja mam dwadzieścia lat, ty masz dwadzieścia lat, przed nami siódme niebo!” – rzeczywiście, „Rozkosz nieujarzmiona” zapewni wam wejście do siódmego nieba, zarówno pod względem jakości fabuły, kreacji postaci, jak i (jeżeli ktoś lubi) pikantnych scen. A to, że przeczytałam ją jeszcze przed dwudziestymi urodzinami i to w ciągu jednego dnia, to taki malutki szczególik.
Na początku powiem wam tylko, że jeśli po tytule i okładce stwierdziliście, że książka jest jednym wielkim erotykiem, jesteście w błędzie. Takie sceny występują, oczywiście, ale można je policzyć na palcach jednej ręki. Więc jeśli odłożyliście książkę z obawy przed erotyką, fear not – nie bójcie się.
„Jej prosty czarno - biały świat nagle zyskał milion odcieni szarości.”
Końcówka powyższego cytatu od razu przywołuje u mnie skojarzenie z pewną erotyczną trylogią. I jako fanka Greya muszę przyznać jedną rzecz – trylogia ta nie umywa się nawet do „Rozkoszy nieujarzmionej” i sposobu ukazania chemii między bohaterami. To, czego dokonała autorka, to po prostu mistrzostwo. Eidolon i Tayla odbywają zarazem kilka schadzek, ale niemal w każdym ich geście i spojrzeniu czuć, jak bardzo siebie pragną. Nie potrzeba żadnego BDSM, uległości, bicia czy ogółem różnych niesmacznych rzeczy. W „Rozkoszy nieujarzmionej” wszystko opiera się na tej subtelnej, ale przedstawionej bez pruderii erotyce.
Kilka słów o postaciach – akcja skupia się na demonach, a głównie na Eidolonie i jego rodzeństwie, które w pierwszym tomie serii Demonica zostało wepchnięte w szufladkę z napisem „wątek poboczny”. Nie oznacza to jednak, że nie pojawiają się inne paranormalne istoty. Mamy tu m.in. wampiry czy zmiennokształtnych, ale w o wiele mniejszych ilościach. Każda postać została naprawdę genialnie wykreowana, nawet jeżeli nie odgrywa najważniejszej roli w historii (jak np. bracia Eidolona lub przełożeni Tayli).
Tayla Mancuso oficjalnie została jedną z moich ulubionych bohaterek literackich. Dziewczyna ma świetny charakter i sposób bycia – jest odważna, inteligenta, sprytna, momentami zabawnie uparta, złośliwa – gdy trzeba (a rozmowy z Eidolonem zdecydowanie tego wymagają) i skrywa niejeden sekret. Jest również nieświadoma wielu rzeczy dotyczących bezpośrednio jej i rodziny, o których dowiadujemy się wraz z nią na kartach książki. Uwielbiam takie historie, gdzie odkrywamy historię głównych postaci oraz różne ważne dla nich elementy przeszłości wraz z nimi, zamiast mieć wszystko podane na tacy.
Eidolon zaś został jednym z moich ulubionych bohaterów męskich. Niegrzeczni faceci królują od jakiegoś czasu w literaturze, ale co ja mogę na to poradzić, że ulegam takim typkom – pod tym względem łatwo zdobyć we mnie czytelniczkę, wystarczy stworzyć sarkastycznego seksownego bohatera. Przyznam wam, że rozpływałam się, gdy Eidolon co chwila przypierał Taylę do ściany. Dzięki warsztatowi pisarskiemu pani Ione niezwykle łatwo było wyobrazić sobie, że jestem Taylą i to mnie Eidolon trzyma w swoich objęciach.
Ale ja w ogóle jestem specyficzna pod tym względem ;)
O stylu pani Ione nie można powiedzieć nic złego – sceny seksu są dobrze opisane, bez niepotrzebnych wulgaryzmów, ale też bez zastępowania części kobiecego ciała wymyślnymi nazwami jak u Anne Rice (słynna „płeć”…?!). Autorka świetnie operuje językiem, dzięki czemu historię naprawdę szybko i przyjemnie się czyta. Podziękowania też dla tłumaczki, która utrzymała językowy poziom tekstu.
Jedyny element, który mogę zarzucić pani Ione, to kilka kwestii, które miały bawić, a w rzeczywistości trochę brzydziły, przykładowo:
„- A poza tym... Rany, koleś. Prędzej wepchnąłbym fiuta w nieżyjącego od miesiąca trupa.
- Mogę się założyć, że już to robiłeś.
- To eliminuje konieczność przytulania się po seksie.”
Sami widzicie. Zabawne i niesmaczne zarazem. Jednak takie momenty w ogóle nie odbiły się na moim ogólnym uwielbieniu do książki.
Oprawa graficzna jest cudna. Lubię, gdy zapowiedź erotycznej atmosfery jest połączona z wiszącym w powietrzu mrokiem i niebezpieczeństwem i tutaj wydanie spełnia to wymagania. W ogóle muszę przyznać, że jeszcze ani razu nie zawiodłam się na Papierowym Księżycu pod tym względem – ich wydania są jednymi z najpiękniejszych na moich półkach. Aż się chce mieć książkę dla samej okładki.
Podsumowując, „Rozkosz nieujarzmiona” to lektura obowiązkowa dla fanów paranormal romance, szczególnie tych z pieprzykiem. Ma więcej erotycznego napięcia niż wszelkie obecne teraz na rynku erotyki jak „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, ciekawsze istoty paranormalne niż niejedna książka z tego gatunku i przy tym napisana jest tak, że nie sposób się oderwać. Nie mogę się doczekać wypuszczenia na polski rynek drugiego tomu tej serii, który miał wyjść już dwa dni temu, ale dziś dostałam wiadomość z Empiku, że premierę przesunięto na 29. maja (tak samo jak „Podwieczność” Brodi Ashton). Muszę więc wytrzymać o ten tydzień dłużej, ale wiem, że warto i naprawdę gorąco Wam tę historię polecam!