Kronikarz uchwycił jej postać w pierwszych dniach Powstania Sierpniowego’44. Siedzi wśród zgliszczy Stolicy. Przez chwilę wpatruje się w oko kamery. Jej oczy są spokojne, łagodne. Tak jakby chciały powiedzieć: „Kręć, synku, pokaz ludziom starego człowieka któremu już wszystko jedno. Ja już przeżyłam co swoje”. Rzeczywiście – wargi również poruszają się, ale nigdy nie dowiemy się tak naprawdę jakie słowa chciała przekazać odbiorcom. Film przecież nie zarejestrował żadnego dźwięku. To co słyszymy w filmie opracowanym przez Jana Komasę, a zatytułowanym „Powstanie Warszawskie”, to głos aktorki, nagrany przy realizacji obrazu. Jednego możemy być pewni – to najprawdopodobniej ostatnie zdjęcia Marii Rodziewiczówny. Zmarła bowiem 11 listopada 1944 roku. Mało prawdopodobne aby … W tym momencie jednak zatrzymajmy się, nie dopowiadajmy sugestii. Niedługo wytłumaczę, objaśnię.
Emilia Padoł, dziennikarka lubująca się w pisaniu biografii aktorek i aktorów oraz celebrytów z okresu PRL, zatytułowała biografię pisarki „Rodziwicz – ówna. Gorąca dusza”. Zastanowiła mnie ta rozdzielczość w nazwisku. Dlaczego Padoł zapisała męską formę osobno a końcówkę żeńską dopiero po myślniku. Co chciała przez to powiedzieć? Taka była moja pierwsza refleksja po dokładnym obejrzeniu okładki. To że ma jakieś znaczenie owo rozbicie nazwiska bohaterki książki – domyśleć się łatwo. W tytule jest zawarte przesłanie, koncept, jak dawniej mówiono – dowcip książki.
Gdy zacząłem czytać „Rodziewicz – ówną …”, na chwilę zapomniałem o kłopotach z interpretacją tytułu. Zatopiłem się w lekturze.
Bardzo szybko Emilia Padoł mnie oczarowała. Zamaszystą frazą zdania, szczegółową analizą każdego zdarzenia, wielopoziomową dyskusją na temat niektórych książek Rodziewiczówny. Autorka nie zapomniała również o tle historycznym. Ba, pokazała te wszystkie meandry wydarzeń epokowych w ten sposób, że czasami miałem wrażenie że zapomniała o bohaterce opowieści. Oczywiście to tylko odczucie, mylne jak czytelnik się domyśla. Powraca postać Marii Rodziewiczówny jako główny wątek ( już chciałem napisać kąsek – taka to smakowitość – ta opowieść Emilii Padół) i ponownie topimy się w czytaniu o jej życiu.
Bardzo ciekawe to życie, bogate w doświadczenia. Od groźnych dni dzieciństwa począwszy, skończywszy na dramatycznych chwilach końca życia. W międzyczasie pojawią się momenty szczęścia pod wielobarwną tęczą rozkoszy. Mówię o (nie)jednoznacznej relacji Rodziewiczówny z dwoma kobietami. Jadwiga Skirmutt i Helena Weychert wniosły w życie autorki „Dewajtis” dużo ciepła, serdeczności, zrozumienia. I nie były to relacje czysto koleżeńskie … Emilia Padoł jakby na nowo odkrywa erotyczny świat Marii Rodziewiczówny. Mówiąc jednoznacznie: Rodziewiczówna byłaby dziś symbolem, ikoną osób LGTB, niezależnie pod jaką literą tego skrótu by się nie podpisała. Do dziś toczą się spory. Emilia Padoł próbuje ustalić fakty. Jednym z nich jest to, że pisarka występowała w relacjach uczuciowych jako strona męska. Podpisywała się męską odmianą nazwiska. Stąd w tytule opowieści Emilii Padoł ten rozdźwięk, to rozbicie na dwie części nazwiska bohaterki.
Na wydziale archiwistyki uczą że potrzeba co najmniej dwóch dokumentów, aby potwierdzić jeden fakt. Pani Emilia cytuje dokument za dokumentem – nie tylko w sprawie seksualności bohaterki opowieści. W każdej sprawie. Do głosu dopuszcza Rodziewiczówną ( ten słynny jej dzienniczek), ale także przemawiają również inne osoby, związane z Marią. To daje wrażenie że uczestniczymy w wydarzeniach o których Emilia Padoł pisze. Gdy czytamy opowieść o życiu PaniX/PanaY, powinniśmy czuć epokę w której bohater ( bohaterka) żył. Uczestniczymy w jego ( jej) życiu poprzez język, którego używa, stroje które zakłada, książki, które czyta. Poprzez drobiazgi dnia codziennego, akanty życia – mamy sposobność spoglądania na całość pełniej, nie – ogólnie. A takie elementy składają się właśnie na „Rodziewicz – ówna”.
Pani Emilia omawia również powieści Marii Rodziewiczówny. Zastanawia się nad recepcją twórczości Pisarki. Dlaczego czytelnicy kochają takie książki jak „Straszny dziadunio” czy „Dewajtis”. Pomimo tego że nie są to zbyt wysmakowane w treści, ani w formie utwory.
Nie jest to łatwa pozycja do czytania. Właśnie z powodu owych drobiazgów, o których mówiłem w poprzednim akapicie. Choć styl Autorki jest klarowny, barwny i błyskotliwy – to jednak wymaga skupienia i rozwagi czytelnika. Bardzo mnie zastanowiła długa lista biograficzna opublikowana pod koniec książki. Gdy ją przejrzałem, zrozumiałem że pani Padoł traktuje postać Rodziewiczówny i czytelnika swojej książki bardzo poważnie.
Jest to pozycja dla wytrwałych – zgoda, ale i dla pasjonatów. Dla tych, którzy kochają biografie tak ogólnie, uwielbiają nietuzinkowe kobiety, które potrafią więcej niż szydełkować i haftować, oraz zbierają do kolekcji przemyślenia związane z życiem – ta pozycja jest w sam raz. Czyli głównymi odbiorcami książki powinni być bibliofile. Starzy wyjadacze książek.
Stara, pomarszczona twarz. Ręka trzyma niepewnie coś do pisania. Nie ośmielę się zawyrokować: pióro czy ołówek. W 1944 roku, na zgliszczach Warszawy, trudno znaleźć pióro i atrament. Tak myślę. To nic – dla kronikarza powstańczej Warszawy zrobi wyjątek. Po prostu – uda że podpisuje autograf.
Nie przez przypadek ( jak myślałem) filmują Rodziewicz – ównę. To pomysł Antoniego Bohdziewicza, jednego z czołowych filmowców Powstania Sierpniowego. Miałem opowiedzieć … Ale – bez skromności mówię, pani Emilia Padoł opowie to znacznie lepiej. W powieści biograficznej „Maria Rodziewicz – ówna. Gorąca dusza”, do czytania której zachęcam. Niemniej euforycznie i entuzjastycznie.