Jeśli ktokolwiek obawia się, że jego arachnofobia mogłaby uniemożliwić mu lekturę „Sezonu pająków”, to może odetchnąć z ulgą i przestać się zamartwiać. Oczywiście będzie odczuwać dyskomfort przebijając się przez prolog, w którym to młody chłopak zostaje pierwszym świadkiem osobliwego i niewytłumaczalnego pajęczego popisu, ale później będzie już tylko z górki. Pająki, które oplotły pajęczynami most w Turynie, w dalszej części powieści będą już tylko – a raczej aż – pełniły rolę symboliczną.
Istoty te, co ma ogromne znaczenie dla fabuły, są, jak wiemy, w większości nietypowymi drapieżnikami: swoje ofiary chwytają bowiem w sieci pułapki zamiast za nimi ganiać. Są przez kulturę traktowane jako mieszkańcy „strefy pośredniej”, bo ani to żyjątka nocne, ani dzienne, a przynależna im pora roku, to jesień – co oznacza, że czas ich „rozkwitu”, to dla reszty istnień czas schyłku. Nie może dziwić więc, że symbolicznie odzwierciedlają stan pomiędzy jednym życiem-wcieleniem, a drugim, co w tym konkretnym przypadku stanowi klucz do zrozumienia seryjnego mordercy, terroryzującego owo najbardziej ezoteryczne z włoskich miast. Po kolei jednak.
Mamy rok 1988, prokurator Francesco Scalviati przybywa na miejsce brutalnej zbrodni. Niezawodna intuicja podpowiada mu, że kolejne podwójne morderstwo łączy coś z poprzednimi nierozwiązanymi sprawami, za nic nie potrafi ich jednak w zadowalający sposób powiązać. Ma tylko domysły, poszlaki i skojarzenia. Nieoczekiwaną pomoc oferuje mu amerykański agent FBI - przekonując go do nieznanych dotąd we Włoszech narzędzi kryminologicznych (raczkujące profilowanie seryjnych morderców) - i niezwykle upierdliwa dziennikarka śledcza. To co odkryją przejdzie ich najśmielsze wyobrażenia. Zresztą te nasze czytelnicze również – mnie wyrwało wręcz w pewnym momencie z butów. Muszę przyznać, że autorce, Barbarze Baraldi, odwagi nie brakuje.
Wyobraźnię mam tak przesiąkniętą pięknymi obrazami, że trudno było mi pogodzić się z tym, że to właśnie w Turynie mógłby działać akurat TEN wyrafinowany i perfidny (tożsamości wam nie zdradzę, by nie psuć przyjemności z odkrywania kolejnych sekretów) seryjny morderca. Wiem, to absurdalne, bo przecież oczywistym jest, że tam gdzie są ludzie, tam też jest i zbrodnia bez względu na okoliczności, ale i tak mi to wewnętrznie zgrzytało. Na szczęście, to wyidealizowane przeze mnie miasto, jego bogata historia, a także zbudowana wokół duszna atmosfera przesiąknięta mistycyzmem, to niekwestionowany atut „Sezonu pająków”. Pozostaje się więc cieszyć, że oprócz ciekawej intrygi, sporo w powieści miejsca na Turyn właśnie, rozbudowane tło obyczajowe i społeczne, na dokładkę zagęszczone licznymi zapadającymi w pamięć postaciami drugoplanowymi.
„Sezon…” to powieść inkrustowana muzycznymi smaczkami, napisana przy tym bez przesadnego napięcia i nagłych zwrotów, czym doskonale oddaje klimat końcówki lat osiemdziesiątych. To lektura głównie dla tych czytelników, którzy wolą powolnie smakować historię, poznawać emocje bohaterów, zatapiać się w dialogach i opisach - mniej dla tych, którzy lubią szybko docierać do celu.
Czy kryminał może uczyć historii? Ależ oczywiście, przecież geografia zbrodni jest niezwykle różnorodna! Jako ciekawostkę zdradzę wam, że Barbara Baraldi inspirowała się prawdziwymi wydarzeniami. Główni bohaterowie, np. dziennikarka Leda de Almeida i prokurator Scalviati mają swoje pierwowzory w rzeczywistości, a okrutny złoczyńca wzorowany był na potworze z Florencji (musicie jednak wiedzieć, że w tej kwestii pisarka poszła o krok – milowy!!! – dalej). Nawet wspomniany już, pajęczy fenomen, daje o sobie znać, co jakiś czas w różnych częściach Europy, chociaż nikt nie potrafi wyjaśnić, co go wywołuje. Najwyraźniej trudniej zrozumieć pająki, niż przejrzeć sposób działania bezlitosnego przestępcy. Dla nas to raczej dobrze, prawda?