Możemy odkryć dość sporo teorii na temat ewolucji ludzkości. Historycy od lat uczą nas, że z prostej linii wywodzimy się od małp ze względu na mocne podobieństwa. Zanim nastała era homo sapiens mieliśmy także tylu przodków o dziwacznych nazwach, że ciężko je wymówić, a co dopiero zapamiętać. Religia jednak temu zaprzecza. W Piśmie Świętym jest wyraźnie napisane, że pierwszego człowieka – na swoją podobiznę – stworzył sam Pan Bóg i nie ma mowy, by rasa ludzka była spokrewniona z małpami. Prócz tego, że jesteśmy ssakami nic innego już nas nie łączy.
Mogłabym podać jeszcze inne przykłady, ale każdy z nich kończy się tak samo – na domysłach. W każdym z nich odnajdziemy szczyptę prawdy, dozę fałszu oraz kroplę sprzeczności.
A.G. Riddle idzie o krok dalej i podsuwa nam pod nos kolejną wersję naszej ewolucji.
Już od wielu lat naukowcy próbują rozwikłać zagadkę związaną z genem atlantydzkim. Wszelkie eksperymenty kończą się fiaskiem i zawsze powracają do punktu zero. Aż w końcu nastał czas, kiedy mogą ruszyć o krok dalej. A to wszystko za sprawą inteligentnej pani doktor Katherine Warner, która – na pozór – nie ma nic wspólnego z tamtymi ludźmi. Kobieta jest skupiona na badaniach związanych z próbą zmniejszenia ilości dzieci chorujących na autyzm i to jest jej największym priorytetem.
Tak samo David Vale nie przypuszczał, że jego „prawie” ustabilizowane życie zostanie zdmuchnięte niczym domek z kart. Pracujący w tajnej organizacji zwalczającej terroryzm na świecie będzie musiał stoczyć walkę ze swoimi dawnymi sojusznikami, którzy zmienili front działania. Osamotniony próbuje również rozwikłać zagadkę pozostawioną przez pewnego człowieka.
Ziemi grozi zagłada. Czas zdaje się płynąć zbyt szybko, przez co tych dwoje musi zjednoczyć siły i pokonać swoich wrogów. Tylko co może zdziałać żołnierz i lekarka? Ich dwóch kontra tuziny niebezpiecznych oddziałów przeciwnika? To samobójcza misja!
Czy odnajdą kogoś, kto stanie po ich stronie i pozwoli zatrzymać antagonistów przed zrobieniem czegoś naprawdę głupiego? Jakie tajemnice zdążą ujrzeć światło dzienne i zniszczyć skorupę zwaną idealnością? I jak zareaguje Kate, gdy odkryje całą prawdę o swoim istnieniu? Czy odważy się uwierzyć w to wszystko? I co z tym wszystkim mają wspólnego umarli czciciele nauk Hitlera, którzy byli zafascynowani zaginioną Atlantydą?
Bo ludzkość od zawsze stanowiła zagadkę. Nawet dla samej siebie.
Kiedy wzięłam tę książkę w ręce to wypowiedziałam na głos pewne niecenzuralne słowo. Może kobiecie nie wypada, ale zapewne wiele osób tak zareagowało na to tomiszcze. Wcześniej nie spoglądałam na typowaną ilość stron, ale ledwo co utrzymałam tę cegiełkę w dłoniach. I ja miałam to przeczytać? Jednak dałam radę i dziś dzielę się z wami swoją opinią. Czy lektura przypadła mi do gustu? A może tylko [Gen atlantydzki] posłużył jako... papierowy hantel?
„Ludzka rasa to największy morderca wszechczasów.”
Na samym początku nie było tak kolorowo. Chociaż lubię, gdy akcja zaczyna się już od pierwszych stron, ale tutaj przeżywałam istną mordęgę! Wszystko ruszyło z kopyta i pędziło na złamanie karku, a wszelcy bohaterowie mienili się w oczach. Strzelaniny goniły strzelaniny. Zastanawiałam się nad tym, czy aby dobrze trafiłam: czy to thriller a może przykrywka dla papierowego westernu? Nie zliczę, ile osób straciło życie w pierwszej części [Genu atlantydzkiego]. Dopiero co o kimś mówiono... i bum! I już tego człowieka nie ma. Jakoś dopiero przy dwusetnej stronie zaczęłam dostrzegać spowolnienie akcji. Wszechobecny chaos powoli się normował, a ludzie przestali robić za żywe tarcze. Zamiast odkładać książkę – zaczęłam rozkoszować się lekturą. I poddawać się, właściwej dla wspomnianej wcześniej tematyki, scenerii.
Mrożące krew w żyłach tajemnice i wszelakie próby ich rozwikłania przez bohaterów coraz bardziej mnie intrygowały. Ja sama starałam się znaleźć rozwiązania, lecz autor był sprytniejszy, przez co często wodził mnie za nos. Czułam gorycz porażki, ale nie poddawałam się. Walczyłam dalej, wchodząc w to coraz bardziej niebezpieczne rejony wyobraźni pana Riddle. Sam fakt, że dość mocno ukazano skutki decyzji podjętych kilkadziesiąt lat przed właściwą akcją nadaje temu wszystkiemu smaku. Oczywiście są również momenty, gdy możemy odetchnąć od przesytu wrażeń i zaznać odrobiny śmiechu. Chociaż niektóre żarty nie mogłyby na co dzień rozśmieszyć wszystkich, lecz tutaj wszystko się zmienia. Wiem to z własnego doświadczenia! Oczywiście nadszedł też moment rozmyśleń. Bałam się, że autor ponownie obniży poziom lektury i końcówka zrazi mnie do siebie. A tak nie było! Ostatnie rozdziały wręcz połykałam! Tak się wciągnęłam, iż nawet nie dostrzegłam, kiedy nastał koniec. Byłam zła. Wściekła! Jak pan Riddle mógł to skończyć w tak ciekawym momencie? Chyba się pogniewamy...
Chociaż przez karty [Genu atlantydzkiego] przewija się wielu znacznych bohaterów, ja jednak dość szybko wytypowałam swoich ulubieńców. To dzięki nim zdecydowałam się kontynuować lekturę. Po prostu zżerała mnie ciekawość, co się z nimi dzieje. O kim mowa? O agencie Davidzie oraz pani doktor Kate. Ich wątki uważam za najciekawsze i najlepiej opisane. Każde z nich przeżyło coś potwornego w swoim życiu i postanowiło walczyć z przeszłością w całkiem inny sposób. Kiedy David rozmyślał o zemście na ludziach, którzy byli winni śmierci jego ukochanej, tak Kate – po utracie ciąży - skupiła się na pomocy dzieciom chorym na autyzm. Nigdy nie przypuszczałam, że losy tych dwóch mogą się jakoś połączyć, ale jak dobrze wiemy – przeciwieństwa się przyciągają. No i ta para jest tego najlepszym przykładem!
W tak mocnej od nadmiaru akcji i krwi książce nie mogło zabraknąć antagonistów, no bo kto by się przyczynił do tego typu niebezpiecznych sytuacji? Każdy zły charakter został dobrze wykreowany i za nic w świecie nie mogłabym się przyczepić do jakiejkolwiek sztuczności, bo jej nie znalazłam. To samo dotyczyło zwykłych bohaterów. Mogli się nawet pojawić na parę sekund, a ich rola została spełniona. Nie było sztucznych zapychaczy. Nawet ci wspomniani mają w [Genie atlantydzkim] swój określony cel. Tylko jaki? Tego musicie dowiedzieć się już sami!
„Wielcy przywódcy hartują się w ogniu trudnych decyzji.”
Mogłoby się wydawać, że styl pisania A.G. Riddle jest prosty i zrozumiały, ale wystarczy przeczytać parę rozdziałów, aby zrozumieć swoją omyłkę. Ja sama musiałam się zmierzyć z tą prawdą. Wystarczy jednak zawalczyć i wgryźć się w to wszystko. Wtedy człowiek przyzwyczaja się do kunsztu autora i może, bezproblemowo, rozkoszować się fabułą. Wiecie, że nawet przez chwilę możemy utożsamiać się z samym twórcą [Genu atlantydzkiego]? Pan Riddle może ma smykałkę do kreowania genialnej fabuły, ale z początku sam się w niej gubił (co już skomentowałam wcześniej). Potrzebował nieco czasu, aby samemu wyjść z tego chaosu. To tak jakby zżywanie się z czytelnikiem! No dobra... Ja tak to sobie tłumaczę.
[Gen atlantydzki] nakierowuje czytelników na kolejną z wielu teorii ewolucji rasy ludzkiej i pozwala nam zrozumieć tę nieco dziwaczną strukturę. Stawia przed nami kolejne pytania, na które warto szukać odpowiedzi. Ukazuje również fakt, że wszelkie domysły na temat naszej przeszłości mogą mieć wiele wspólnych punktów i dość mocno nachodzić na siebie. Czasami warto przyjrzeć się nie tylko swojemu odbiciu w lustrze, a także zaprzyjaźnić się z historią, która wcale nie jest taka straszna. Nawet nie wiecie, ile ciekawych faktów można w niej odnaleźć!
Podsumowując:
Chociaż początkowy chaos może nieco zaćmić nasze umysły i próbować zniechęcić do dalszej lektury, tak ci wytrwali odkryją drogę do czegoś niesamowitego. [Gen atlantydzki] ma wiele do zaoferowania, a wszechogarniające każdą stronę tajemnice nie pozwalają odłożyć tej książki choćby na chwilę! Dlatego warto przecierpieć żmudny początek, by uzyskać genialną nagrodę i wiele godzin przy trzymającym w napięciu thrillerze! A kto wie – może wy też jesteście nosicielami genu atlantydzkiego?