Tyle razy słyszałem, żeby „nie oceniać książki po okładce”. Ja jednak, uparty jak osioł, wciąż od czasu do czasu wybieram kolejną lekturę na tej podstawie. Chcę wierzyć, że dobre okładki skrywają dobrze napisane historie. O naiwności ludzka! Jednak warto czasem posłuchać mądrości przekazywanej od pokoleń wśród czytelniczej braci. Niestety wszystko co dobre w thrillerze Mateusza Szulczewskiego zaczyna się i zarazem kończy na okładce.
„TAK SE SIEDZIAŁEM I WYMYŚLIŁEM – AKURAT NIE MIAŁEM CO ROBIĆ”
Wydawca zadbał o intrygujący opis fabuły, który jednak – w moim odczuciu – rozmija się z samą treścią książki. Sama okładka przyciąga oko i zachęca do lektury. Jednocześnie wprowadza jednak niemałe zamieszanie, ponieważ w większości internetowych księgarni debiut Mateusza Szulczewskiego znajdziemy jako „Kto umrze, ten umrze”, mimo, że tytuł książki to po prostu „?”. O samym autorze niewiele jesteśmy w stanie się dowiedzieć. Wydawnictwo przedstawia go jako fana psychologii i rynków finansowych, który postanowił napisać serię książek o inteligentnych socjopatach. Dodatkowo informują nas, że od „?” rozpoczął „budowanie swojego uniwersum”, co osobiście odbieram bardziej jako groźbę lub ostrzeżenie, niż zachętę do śledzenia nowości wydawniczych.
Rzecz w tym, że ten pochodzący z Kłoniczek koło Lututowa, debiutujący pisarz, nie posiada umiejętności aby to zrobić. Porwał się z motyką na słońce. Nie widzę możliwości by zbudował jakiekolwiek uniwersum, gdyż ma trudności z sensownym wykreowaniem choćby jednej postaci. Oczywiście możecie mieć inne zdanie na ten temat. Wszakże w Internecie znaleźć można podejrzanie wysokie oceny „?”, co może wskazywać na to, że przyjaciele autora czego innego oczekują od dobrego thrillera niż ja. Choć nie mam w zwyczaju zawieszać debiutom poprzeczki zbyt wysoko, nie wydaje mi się by Mateusz Szulczewski w ogóle próbował oddać skok, aby sprostać jakimkolwiek oczekiwaniom. Stwarza wrażenie wyjątkowo zadowolonego z siebie, bo oto napisał książkę – wykreował świat! W sieci można odnaleźć rozmowę, którą przeprowadził z nim lokalny portal internetowy z Wieruszowa (tugazeta.pl). Na pytanie: „Czy Ty wcześniej coś pisałeś?” odpowiada z rozbrajającą szczerością: „A nie, broń Boże!”. Sposób w jaki się wypowiada, sugeruje również to, że w ogóle niewiele czytał i niekoniecznie rozumie na czym polega „tworzenie uniwersum”. We wspomnianej rozmowie informuje nas – czytelników – o swoim podejściu do procesu twórczego: „Tak sobie zacząłem rozpisywać tą fabułę, co by mogło być, co by było fajne, co by się fajnie kleiło, jakiś rozwój postaci se wymyśliłem. No i ile mi to zajęło? Ze 4 godziny, może 5. Tak se siedziałem, akurat nie miałem co robić”. Całość rozmowy możecie obejrzeć tutaj:
„WYBITNY DETEKTYW MAURYCY”
Gdybym zapoznał się z tą rozmową wcześniej, nie marnowałbym czasu na czytanie „?”. Autor stwarza wrażenie zadufanego w sobie, przekonanego o swoim geniuszu (co wyraża się nawet w tym, że umieścił swoje zdjęcie na okładce). Gorzej, że nie potrafi tego udowodnić swoją prozą. Główny bohater – „wybitny detektyw Maurycy”, „jedyna osoba, która może rozwiązać zagadki seryjnego mordercy” – jest postacią zupełnie płaską i niespójną. To, że o innych postaciach niewiele wiemy, można jakoś przeboleć, ale jeśli autor planuje tworzyć całe uniwersum, to musi umieć wykreować silną i spójną postać pierwszoplanową. Co by nie mówić, strzępy wiedzy na temat Maurycego, które rozrzucone są na przestrzeni całej powieści, na pewno spójne nie są. Dowiadujemy się, że jest wybitny, choć nic na to nie wskazuje. To raczej zakompleksiony buc, który jeśli nie rozwiązuje zagadki morderstwa, to pije alkohol albo gra na komputerze:
„Moje mieszkanie było wspaniałe i bardzo komfortowe. Dookoła walały się butelki po wódce, whisky piłem tylko na początku codziennej przygody z alkoholem, bo zawsze wyobrażałem sobie siebie jako bohatera jakiejś mrocznej powieści noir. Wydawało mi się, że wyglądam zajebiście, pijąc whisky, kiedy patrzyłem na siebie oczyma wyobraźni z perspektywy osoby trzeciej”.
Podczas oględzin miejsca zbrodni, rozwiązując kolejną zagadkę, „genialnemu Maurycemu” również zależy na odpowiednim wizerunku:
„Na blacie w kuchni stałą whisky. Pomyślałem, że denatowi już się nie przyda, więc wyciągnąłem szklankę i nalałem sobie odrobinę. Trochę pomogło zabić woń, poza tym wyglądałem totalnie zajebiście, nalewając sobie tę szklankę na miejscu zbrodni, tuż obok trupa”.
Możliwe, że czasy się zmieniają. Rozumiem, że detektywi coraz mniej przypominają Sherlocka Holmesa lub Herkulesa Poirota, jednak jeśli ma to zmierzać w tym kierunku, to chyba zrezygnuję z kryminałów:
„To było wspaniałe uczucie usiąść w luksusowym aucie, mieć do niego kluczyki i pełen zbiornik paliwa. Ze względu na to, że miałem jeszcze jakieś dwie godziny do zmarnowania, czekając na psychiatrę, od którego dzieliło mnie około dwudziestu, no tym autem w środku nocy to może nawet dziesięciu minut drogi, postanowiłem powozić się odrobinkę nową furką po mieście, wzmocnić uczucie bogactwa i prestiży w moim głodnym go umyśle”.
Do tego dziurawa fabuła i zagadki, które mają niewiele wspólnego z zasadami logiki. Dość szybko zorientowałem się, że autor nie wpadł na pomysł, by prowadzić grę z czytelnikiem, zostawiając mu wskazówki do zrozumienia całej intrygi.
Nie jest tak, że nie potrafię cieszyć się książką, w której widzę niedociągnięcia na poziomie kreowania historii. Niedawno pisałem o „Skórze” Liama Browna, gdzie gotów byłem przymknąć oko na kilka niespójnych szczegółów. Gdy sięgam po kryminał czy thriller, oczekuję, że autor mnie zaintryguje i zaprosi do wspólnego odkrywania zaskakującego finału historii. Niestety podczas lektury „?” największym zaskoczeniem było dla mnie to, jak bardzo potrafi mnie zażenować tak niedługa książka. Odnoszę wrażenie, że Mateusz Szulczewski naoglądał się „Sherlocka”, „Peaky Blinders” i ewentualnie kilku części „Piły”, a następnie wpadł na pomysł, że zostanie pisarzem. Dodał do tego kilka cytatów z Nietzschego (co wydaje się gwarantować sukces, gdy piszemy o socjopatach) i swoich (niestety płytkich) sądów na temat aktualnej sytuacji politycznej w naszym kraju. Gdy okazało się, że to jeszcze za mało na książkę, zawsze można włożyć w usta głównego bohatera jakiś swój manifest. Najbardziej rozbawił mnie przemycony pogląd autora na temat gier komputerowych i – jak się okazuje – zarazem wojen:
„Postanowiłem zagrać w jakąś grę. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio miałem na to czas, ale to było mi potrzebne. Nieprawdopodobnie mnie bawi, kiedy niektórzy „eksperci”, ci naprawdę najgłupsi, twierdzą, że gry komputerowe wzbudzają w ludziach nienawiść. Przecież to gówno prawda, one ją, k****, redukują. Wielu ludzi, idąc na jedną z wojen początku dwudziestego wieku, szło na nią z uśmiechem na ustach, bo miało w sobie pokłady zwierzęcej agresji, nudziło im się już uprawianie pola i czekanie na zbiory. W końcu jesteśmy zwierzętami… A jaki był sposób, żeby przerwać pasmo nudy? Wojenka. Ludzie ci szli na wojnę się n********** w celu wyładowania swoich naturalnych tłumionych emocji. Teraz żyjemy w świecie wysokich standardów moralnych. I nie mówią, że to źle… wręcz przeciwnie. Ale potrzebujemy czegoś, na czym możemy tę zwierzęcą agresję wyładować, bo to, że jesteśmy coraz bardziej „cywilizowani”, nie oznacza, że agresja drzemiące w nas od początku gatunku ludzkiego magicznie wyparowała razem z nadejściem feminizmu. Ludzie mówią, że przez gry chce się zabijać innych. Prawda jest taka, że dzięki grom nie chce się tego robić aż tak bardzo. Jak ktoś ma zabijać ludzi, to będzie to robił, z grami czy bez. Więc żeby nie być gołosłownym, odpaliłem sobie jedną brutalną grę i zacząłem bezmyślnie n********** do każdego zlepka kodu, który był ubrany w teksturę człowieka i napatoczył mi się na środek ekranu. Poczułem się jak miasto o wczorajszej zimnej nocy, na chwilę zapomniałem o tym, jaki jestem wk*******.”
Mateusz Szulczewski wziął garść inspiracji, dorzucił do tego kilka swoich „złotych” myśli, a następnie z marnym skutkiem to wszystko zmiksował i wysmażył książkę, która nie tylko nie ma walorów rozrywkowych, ale po prostu żenuje. Jeśli „genialny detektyw Maurycy” uważa, że wielu ludzi szło na wojnę z uśmiechem, bo nudziło im się czekanie na zbiory, to ja dziękuję za taki geniusz.
OD POCZĄTKU DO KOŃCA W OKOLICACH DNA
A to wszystko okraszone bardzo kiepskim stylem, bardzo specyficznymi metaforami i niskich lotów wulgarnością, która mocno mi przeszkadzała w odbiorze treści. Nie oznacza to, że przestaję czytać książkę, gdy pojawi się w niej niecenzuralne słowo – czasem podkreśla ono np. silne emocje jakiejś postaci. Nie lubię jednak gdy ktoś przeklina w mojej obecności, a w „?” wszechobecne przekleństwa nic nie wnoszą. Autor nie dbając o czystość używanego języka, daje nam pośrednio do zrozumienia, że nie dba również o swoich czytelników.
Już pierwsze zdanie, pierwszego rozdziału było dla mnie ostrzeżeniem, że ta książka nie będzie dobra: „Trwała zimna jesień, na dworze lało, jakby wszystkie anioły nieba zsikały się ze śmiechu, obserwując żałosne życie smutnego detektywa”. Motyw sikania zdaje się być zresztą bardzo bliski autorowi, bo regularnie powraca: „Po drodze do zamkniętych drzwi zahaczyłem o łazienkę w celu natychmiastowego strzału z ogóra. Kiedy sikałem, zobaczyłem, że z kosza na pranie wystaje rękaw”. W tym momencie byłem już naprawdę bliski poddania się i rzucenia książki w kąt pokoju. Łudziłem się jednak, że może na sam koniec wszystko ułoży się w jakąś sensowną całość i oto nie będę żałował czasu zmarnowanego na lekturę tej książki. Niestety – mały spoiler – nic takiego się nie dzieje.
Debiut Mateusza Szulczewskiego jest nieudany. Nie wiem czy pojawiające się w Internecie wysokie oceny są efektem akcji marketingowej, czy może to ja otrzymałem do recenzji wyjątkowy, inny egzemplarz? Książka „?” jest po prostu źle napisana. Czasem wyjątkowy pomysł na fabułę może przykryć braki warsztatowe, jednak to nie ten przypadek. Nie daję najniższej możliwej oceny, tylko dlatego, że niedawno zdarzyło mi się czytać jeszcze gorszy debiut („Diagnoza zła”). Nie czekam na kolejne thrillery spod ręki tego autora, ponieważ nie wierzę, że z tej mąki może powstać jakikolwiek jadalny chleb. Robię się też coraz bardziej ostrożny względem nowości wydawanych przez Novae Res.
Prawdziwy morderca mieszka w twojej głowie. Seryjny morderca zostawia w miejscach zbrodni zagadki, które może rozwiązać tylko jedna osoba wybitny detektyw Maurycy. Dziwna i niebezpieczna gra, jaką p...
Właśnie ze względu na takie książki unikam publikacji Novae Res. Wiele już nieprzychylnych opinii słyszałem o tej oficynie. Wydają chyba z pińcset tytułów rocznie, z których może jeden, dwa ma jakąś tam wartość.
To prawda, trudno znaleźć u nich coś naprawdę dobrego.
× 4
@KazikLec · ponad 2 lata temu
Wiem, że komentarz ze stycznia, no ale u Novae Res po staremu - to jest przede wszystkim wydawnictwo jadące na self-pubach, po co sięgać z nadzieją do sterty w której znajdzie się dowolny gniot tak długo, jak autor go sponsoruje :P
Prawdziwy morderca mieszka w twojej głowie. Seryjny morderca zostawia w miejscach zbrodni zagadki, które może rozwiązać tylko jedna osoba wybitny detektyw Maurycy. Dziwna i niebezpieczna gra, jaką p...
Znany polski detektyw Maurycy zostaje wciągnięty w grę z seryjnym mordercą. Psychopata zmusza go do "zabawy" w rozwiązywanie zagadek na miejscu zbrodni... Zmusza, gdyż porywa jego ukochaną. Jej los z...
"?" to debiutancka książka Mateusza Szulczewskiego, która jest pierwszą powieścią, otwierającą uniwersum wymyślone przez autora. Seria książek opowiadać będzie o inteligentnych socjopatach. Kiedy prz...
@pardobicka
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...