Jak to w moim przypadku często mam miejsce, moją uwagę przykuła okładka, a na niej oszałamiająco piękna brunetka o krwistoczerwonych ustach i jakże jednoznaczny tytuł "Pocałunek o północy". Ambitnie, nie ma co... Trzeba przyznać, romansidło pełną gębą i już prawie książka była w na najlepszej drodze, by wrócić na półkę, kiedy stwierdziłam, że jeszcze warto by było rzucić okiem na opis. I mamy tu: "Śmiertelniczka porwana w wir zakazanej miłości i uwikłana w wojnę wampirzych klanów w zmysłowym romansie z amerykańskich list bestsellerów."* Hmm... Czyli paranormal. Ale na hasło wojna wampirzych klanów w moim umyśle zapaliła się lampka i bezwiednie szepnęłam ciche: Ooo! I tak padłam w misternie uwikłaną pułapkę Lary Adrian, którą pisarka zastawiła na miliony czytelniczek na całym świecie złaknionych brutalnej siły wojowników-wampirów i ich oddanych, namiętnych partnerek.
Gabrielle jest prawie dwudziestoośmioletnią kobietą o niezwykłej urodzie i mrocznej przeszłości, nie dającą o sobie zapomnieć niemal w każdym kryzysowym momencie życia. Ma talent, który rozwija z pasją i ta pasja na nią zarabia całkiem niezłe pieniądze; Gabrielle jest znanym fotografem, jednak nie robi portretów ludziom, co to to nie. Na jej zdjęciach pojawiają się zawsze opustoszałe fabryki, zakłady psychiatryczne, szpitale, zatoki czy nadmorskie hale. Coś ją ciągnie w te odludne miejsca i sama siebie określa mianem "szalonej". Ale dziewczyna dopiero wariuje, kiedy jest światkiem morderstwa, a na jej drodze niespodziewanie zjawia się "detektyw" Lucan Thorne. Dziw nad dziwy, ale Gabrielle nie intryguje fakt, że Lucan zjawia się u niej w mieszkaniu tylko nocą, czuje się przy nim bezpieczniej niż przy żadnym dotąd mężczyźnie, a i namiętność jaka wybuchła ma siłę rażenia tysiąca bomb atomowych. Jednak prawda jest taka, że Lucan należy do grona Pierwszego Pokolenia, dzieci Prastarych, którzy przybyli na ziemię z innej planety i którzy mogli przeżyć jedynie dzięki konsumpcji ludzkiej krwi, a rozmnażać przy pomocy kobiet ze specjalnymi genami - Dawczyniami Życia.
Brzmi... kosmicznie?
Bynajmniej. Mimo, że Lucanowi należy się respekt jako osobnikowi żyjącemu prawie tysiąc lat, prowadzi on bardzo niebezpieczny tryb życia. Wypowiedział wojnę Szkarłatnym i Pierwszemu Pokoleniu, które dąży do przejęcia władzy nad mizernym żywotem ludzkim. Wśród Wojowników ma przyjaciół, kompanów, braci i każdy z nich wyznaje zasadę: dobro rasy przekładam nad własne. Wielu poświęca życie, Lucan przez setki lat poświęcał najważniejsze - oddalał miłość. Ale teraz Gabrielle w wyniku wielu ciekawych koligacji została przygarnięta pod dach kwatery głównej, a Lucian czuje coraz większy pociąg do nowo odkrytej Dawczyni Życia (nie tylko fizyczny). Jest tylko jeden problem - gdy Wojownik i Dawczyni wymienią się krwią, stworzą związek, którego żadna siła nie będzie mogła rozerwać, prócz śmierci.
I Lucan po raz pierwszy zwątpi w żelazną zasadę życia bez rodziny, bez zobowiązań.
"Pocałunek o północy" z hukiem otwiera Serię Mrocznej Rasy. I kiedy mówię z hukiem mam tu na myśli wibrację pod zimnymi palcami, gdy trzymałam książkę, przyśpieszony oddech i bicie serca. Rasa całkowicie otępia umysł i pozostaje nam tylko czytać, czytać, czytać...
Co do samej kompozycji to muszę przyznać, że jest na bardzo wysokim, światowym poziomie. Nie mamy góry lukru (w końcu to książka, gdzie nie brak szczegółowych opisów morderstw z zimną krwią, a nawet gwałtów czy orgii), ale też sam język nie jest przesadnie wulgarny - jest po prostu idealnie dobrany do sytuacji. Nikt przecież w ekstazie nie krzyczy bogobojnych, stylistycznie składnych tekstów, ale po prostu przeklina, bełkoce bez ładu i składu. W książce jest dużo brutalności, a krew leje się niemal z otwartej książki, więc pewne grono wrażliwych może odstraszyć. Jednak i tak to jest "delikatniejsza" lektura niż na przykład Ward i jej "Bractwo Czarnego Sztyletu", gdzie każda strona przesiąknięta jest zbrodnią, wyszukaną erotyką i czystym pierwotnym seksem. Swoją drogą, gdy już jestem przy tym temacie, wiele cech wspólnych mają powieści Ward i Adrian. U obu występują wojownicy rasy, którzy polują na zdegenerowanych członków własnych klanów oraz przedstawione są ich partnerki, jakie odnajdują po długich latach przesiąkniętych śmiercią i brutalnością życia. Adrian miałam okazję czytać wcześniej niż "Bractwo Czarnego Sztyletu", ale nie wykłócam się, która autorka (kolokwialnie mówiąc) "zerżnęła" temat od drugiej, bo tak naprawdę po przeczytaniu jednej i drugiej serii - mało mnie to obchodzi. Obie książki wpasowały się idealnie w mój popaprany gust.
Jak w większości tego typu książek realizm ściśle przeplata się z fantastyką, jednak w tym wypadku jedno i drugie stanowią jedność. Jednym słowem, Adrian stworzyła całkiem nowy świat, który nie jest bezpieczny na naiwnych zlęknionych śmiertelników, więc aby w niego wejść potrzebny jest lotny umysł i umiejętność skupienia całej uwagi na misternie skonstruowanym nowym wymiarze mrocznych wojowników-wampirów.
Ogólnie o fabule - jest zawiła i diabelnie przyciąga swoją tajemnicą, która nie rozwiąże się od razu w pierwszym tomie, ale ścigać będzie bohaterów przez pozostałe historie opisujące życie każdego z wojowników Mrocznej Rasy. Tak, na swoim koncie mam już powtórnie przeczytaną serię! Ta historia wciąga do tego stopnia, że możesz zarwać noc a i tak o szóstej rano zerwiesz się z łóżka wypoczęta i z błogim uśmiechem na twarz, bo dokończyłaś mega-kurde-ekscytującą historię.
Co warto dodać, to to że wypieki na twarzy będą towarzyszyć wszystkim czytelniczkom przez pozostałe tomy.
I wam się to nie znudzi. Zapewniam!