Francja słynie w Europie oraz na świecie z wielu rzeczy. Najbardziej charakterystyczną budowlą jest Wieża Eiffla, a sam Paryż uznawany jest za stolicę mody. Ojczyzna serów jest zróżnicowana pod wieloma względami. Poszukując rozrywki zawitamy do tętniących życiem miast. Jeśli zaś oczekujemy błogiego lenistwa i zapierających dech w piersiach krajobrazów powinniśmy zawitać na francuską prowincję, gdzie dni płyną jeden za drugim. Jednak Francja to nie tylko architektura, sztuka i modne sklepy. Powszechnie uważa się tamtejszą kuchnię za najlepszą na świecie. Świeże produkty najwyższej jakości oraz niezwykle utalentowani kucharze - to tylko dwa punkty, które ją wyróżniają. Sami Francuzi żyją w tym przeświadczeniu i raczej będą żyć nadal. Z kolei autorka powieści "Francuska oberża" poprzez swoją książkę stara się pokazać, że kuchnia angielska może być, a nawet jest, dobra.
Bohaterami powieści są Lorna oraz jej mąż, Paul. (Chwila, chwila .... jednymi z bohaterów, ponieważ jest ich tak naprawdę wielu, ale o tym za chwilę.) Brytyjskie małżeństwo postanawia pod wpływem impulsu porzucić swoje dotychczasowe, ustabilizowane życie i przenieść się do Francji, by tam, na jednej z prowincji poprowadzić oberżę. Coś co na początku ich zachwyciło, z czasem stało się przyczyną trosk, problemów i zarwanych nocy. W miejscowości, do której przybywają, niekoniecznie są mile widziani. Może nie stanowią większego problemu dla swoich sąsiadów i reszty mieszkańców, ale władza gminy ma na ten temat całkiem inne zdanie. Mer miasteczka Fogas postanawia pozbyć się za wszelką cenę cudzoziemców. Dlaczego? Otóż pragnie, by oberżę przejął jego szwagier. Powód trochę mało przekonywujący, no ale czego nie robi się dla rodziny.
"Francuska oberża" miło mnie zaskoczyła. Autorka nie skupiła się tylko i wyłącznie na problemach, piętrzących się przed Brytyjczykami. W, z pozoru, niepozorną opowieść wplotła historie mieszkańców. Młodej matki marzącej o szczęściu, miłości i stabilizacji, zarówno tej uczuciowej jak i finansowej, czy mężczyzny prawego, aczkolwiek będącego pod niewielkim wpływem mera. Oberża stanowi ośrodek fabuły wokół, której rozgrywają się pozostałe wydarzenia. Losy reszty bohaterów mimowolnie wiążą się z restauracją. Są to ludzie szczęśliwi, szczerzy i jak w każdym miasteczku bardzo ciekawi. Interesują się uczuciami innych, planami sąsiadów i przyjaciół. Nie odniosłam jednak wrażenia, by byli wścibscy. Ich zaciekawienie wynika po trosze z chęci niesienia pomocy. W końcu to oni próbują połączyć siły, aby zniweczyć plany mera.
Humor jaki towarzyszył mi niemalże od początku nie był, na szczęście, przesadzony, raczej subtelny. Choć zabawne momenty nie wywoływały głośnego śmiechu, sprawiały, że na twarzy pojawiał się, chcąc nie chcąc, uśmiech. Tak jak wydawca napisał książka Julii Stagg jest ciepłą i czarującą opowieścią o spełnianiu marzeń, walce o szczęście, nadziei, miłości, przyjaźni i zrozumieniu. Oczywiście, nie jest to lektura wymagająca, która porusza szczególnie trudną problematykę. W tym wypadku chodzi o coś innego. O klimat prowincjonalnego miasteczka, który wyczuwa się na każdej stronie, o przyjemność czytania o ludzkich rozterkach i problemach, tak bliskich nie jednemu człowiekowi.
Wydawca popełnił jeden, karygodny błąd. W opisie pomylił imię 'głównego bohatera'. Mężczyzna nie ma na imię Alex, lecz Paul. Nadal nie mogę zrozumieć jak mogło do tego dojść. Na pochwałę za to zasługuje oprawa graficzna. Okładka zaczarowała mnie tak samo jak treść "Francuskiej oberży".
Jeśli potraficie docenić powolne tempo powieści, oczekujecie nie jednej historii, a kilku i nie macie nic przeciwko czytaniu o oberży bez wzmianek o jedzeniu, to ta powieść powinna Wam się spodobać. Mnie, przede wszystkim, urzekła atmosfera oraz barwni bohaterowie. Niecierpliwie wyczekiwałam na zakończenie, które, choć przewidywalne, nie wyjaśniło wszystkiego. I tu nasuwa się moje pytanie: a co by było gdyby ...?