Bardzo lubię, kiedy książka, na którą trafiam zupełnie przypadkiem, okazuje się czymś, co przeczytałam z zupełną przyjemnością. Lubię też, kiedy okazuje się świetnie napisana i kiedy uczy mnie czegoś nowego. Tak też było w przypadku „Kwiatu Śniegu i Sekretnego Wachlarza”.
Rzecz dzieje się w dziewiętnastowiecznych Chinach, kiedy to kobiety znaczyły niewiele więcej od pyłku kurzu, a narodziny dziewczynki odbierane były przez rodziców jako osobistą porażkę. Jednak sprytne kobiety, by móc porozumiewać się między sobą, wynalazły sekretne pismo nu shu, które nieznane było mężczyznom. Używane w nu shu znaki odczytywało się różnie, zależnie od kontekstu i zabarwienia emocjonalnego. Wiele razy natomiast zdarzyło się tak, że źle odczytany znak prowadził do tragedii.
Autorka przenosi nas w świat, w którym kobieta tylko poprzez ból i łzy może zyskać na znaczeniu.
Swoją historię opowiada nam osiemdziesięcioletnia już Lilia, zaczynając od samego początku. Pewnego dnia, kiedy matka sześcioletniej Lilii posyła po wróżbitę, który ma wyznaczyć termin krępowania stóp, nie wie jeszcze, że ta wizyta odmieni życie jej córki.
Lilii wiedzie się raz lepiej, raz gorzej, jednak jej życiu bezustannie towarzyszy żal ,gniew, nawet pragnienie zemsty, a ona sama nie wyobraża sobie nawet, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.
Dawno już nie czytałam tak przepełnionej żalem i goryczą powieści. Lisa See pokazuje nam z bliska życie kobiet dziewiętnastowiecznych Chin i bynajmniej nie wygląda ono tak, jak my, Europejki, sobie je wyobrażałyśmy. Żywot Chinek był nieustanną harówką – przez pierwsze lata życia, dopóki nie wyszła za mąż, dziewczyna musiała być posłuszna rodzicom; potem mężowi, dając mu syna; potem z kolei własnemu synowi, bo… przecież jest synem. Można by to określić jednym wielkim rytuałem ciągnącym się od narodzin do śmierci. Ich przeznaczeniem było siedzieć w „izbie na górze” i haftować, szyć bądź prząść bawełnę i godziły się na to, bo cóż mogły zrobić? Mawiały, że ich życiem kieruje los, a one nie mogą zrobić nic innego, jak tylko mu podlegać.
„Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz” czyta się jak biografię, która biografią przecież nie jest, a opisy są tak brutalne i dosadne, że ciężko powstrzymać się od łez i pohamować niedowierzanie. Opis krępowania stóp wstrząsnął mną do głębi. Wszystko wprost i bardzo, bardzo obrazowo. Zdziwił mnie także stosunek matek do dzieci. Tutaj nie ma mowy o bezwarunkowej, matczynej miłości, która dla większości z nas jest czymś normalnym i naturalnym. Wszystko zależy przede wszystkim od płci dziecka, od kolejności, w jakiej się urodziło, a nawet od karnacji.
Ta powieść jednak nie jest wyłącznie o bólu, stracie, wyrzeczeniach, tragediach, milczeniu, posłuszeństwie i tajemnicach, a można by wyliczać tak jeszcze długo. Jest to głównie opowieść o miłości i poświęceniu, które możemy ofiarować drugiemu człowiekowi bez względu na to, kim jest i jak żyje, a także o tym, ile cierpienia może przynieść nam osoba, którą kochamy ponad życie i jak bardzo ów cierpienie może nas zrujnować. Przede wszystkim jednak „Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz” poszerza horyzonty i uczy, że zawsze trzeba mieć nadzieję na przebaczenie.
Książka napisana jest bardzo porządnie, język jest płynny i przyjemny dla oka. Spotkamy wiele chińskich, nieprzetłumaczonych słów, których znaczenie zostaje nam wyjaśnione. Ten zabieg bardzo mi się podobał, gdyż autorka autentycznie próbuje nauczyć nas co nieco o zwyczajach i kulturze panujących w Chinach dziewiętnastego wieku. Książka na pewno spodoba się ty, którzy interesują się kulturą Dalekiego Wschodu.
„Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz” należy do tych książek, które odciskają w człowieku pewien ślad i pozostają w sercu na długo. Cieszę się, że los, nad którym nie mam żadnej kontroli, naprowadził mnie na tę powieść i jestem mu za to wdzięczna.