Książka Talgata Jaissanbayeva „Słynne zbrodnie w ZSRR” jest niewątpliwie lekturą straszną, ale mimo to ciekawą i na swój sposób fascynującą. Zawiera szczegółowe, wręcz reportażowe, opisy dziesięciu przerażających spraw kryminalnych. Wszystkie omówione zbrodnie miały miejsce w Rosji radzieckiej na przestrzeni kilkudziesięciu lat (od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych XX wieku). Pojawiają się tu seryjni zabójcy i gwałciciele, zbrodniarka wojenna, a nawet kanibal. Każda z historii jest odrębną całością i można je czytać zupełnie nie po kolei.
Zbrodnie i ich okoliczności od zawsze przyciągają uwagę – mieszanka ciekawości i strachu, wykorzystywana od setek lat w różnych opowieściach (począwszy już od mitów czy baśni), sprawdza się i tutaj. Nie bez powodu współcześnie taką popularność zdobyły przecież kryminalne filmy, seriale, podcasty o mordercach, horrory. Nie bez powodu też zbrodniarzami tak bardzo interesuje się prasa. Najszerzej znane w Polsce są jednak sprawy amerykańskie, zachodnioeuropejskie lub nasze rodzime. Te radzieckie (pewnie również z powodu tego, że ZSRR raczej takie sprawy wolało ukrywać niż chwalić się nimi za granicą) są zdecydowanie mniej znane i ja, zanim przeczytałam książkę Talgata Jaissanbayeva, nie zetknęłam się z nimi wcześniej.
Mordy są same w sobie już tak okropne, że łatwo byłoby tu przekroczyć pewną cienką granicę, autor jednak, na szczęście, tego nie robi. Nie epatuje niepotrzebnym okrucieństwem, prezentuje wszystko jak rzetelny sprawozdawca, choć nie w sposób zupełnie bezosobowy. W narracji można wyczuć osobisty stosunek Jaissanbayeva przede wszytki do samego ZSRR. Pisarz nie stroni od ironicznych uwag, pokazuje chociażby nieudolność służb w prowadzeniu śledztw. Ale nie tylko… Z książki wyłania się bardzo smutny obraz społeczeństwa biednego, rozpitego, pełnego przemocy, niemającego perspektyw. Pewnie wielu śmierci udałoby się uniknąć, gdyby nie wszechobecne patologie społeczne – być może nawet niektórzy z seryjnych morderców nie staliby się nimi? W każdym razie z kart książki wylewa się obraz radzieckiej beznadziejności.
Na myśl przywodzi mi to trochę ostatniego „Jokera” w reżyserii Todda Philipsa. Oczywiście film, w przeciwieństwie do książki, jest fikcją, ale opowiada o stopniowym popadaniu w obłęd? psychopatię? w odpowiedzi na doznane od innych krzywdy. Życie niektórych bohaterów historii opisanych w „Słynnych zbrodniach…” bardzo przypominają właśnie Jokera. Nie można, rzecz jasna, twierdzić z przekonaniem, że lepsze warunki wychowawcze w dzieciństwie czy bardziej udane stosunki z ludźmi wpłynęłyby na ukazanych seryjnych morderców w pozytywny sposób i zapobiegłyby tragediom, ale wykluczyć tego w zupełności również nie sposób. Przynajmniej taką sugestię między wierszami przemyca nam autor – zdecydowanie kreśląc bardzo negatywny obraz kraju, w którym doszło do opisywanych zbrodni. Nie oszczędza też świadków, którzy często lekceważyli niepokojące sygnały, rodziców, którzy nie interesowali się własnymi dziećmi lub gorzej – znęcali się nad nimi, śledczych, którzy doprowadzili do skazania na śmierć niewinnego i w ogóle systemu prawnego i politycznego, który do sprawiedliwych zdecydowanie nie należał.