„Barwy i maski” – pierwszy tom serii „The Red Harlequine”, to opowieść o losach 14-letniego Ashevy, Czarnego Chromianina. Chłopiec, wskutek różnych splotów losu, musi uciekać z rodzinnego miasta Axyum i ukrywać się przed krajanami. W trakcie swojej ucieczki stara się stawić czoła prawdzie, która może się okazać zupełnie inna od tej mu wpajanej.
Pierwsza myśl, jaka mnie naszła podczas słuchania audiobooka, była taka, że autor ma naprawdę przyjemny styl pisania. Od razu się wciągnąłem i zaangażowałem w historię – wstęp i opisy Riccio pisze bardzo dobre. Autor ma nieco problem z opisami wydarzeń, kiedy dużo się dzieje, jednak mimo to, jego styl oceniam dosyć wysoko.
Kolejną świetną rzeczą jest niesamowity klimat dający się poczuć od pierwszych zdań. Trochę mroczny, bardzo brutalny i w pewien (pozytywny) sposób ciężki. Cały efekt potęguje głos Adama Turczyka (lektora). Czyli krótko mówiąc mocna fantastyka dla dorosłych pełną gębą? No nie wiem… W późniejszych rozdziałach moja opinia została zweryfikowana i nie podzielam jej tak bardzo, ponieważ dostrzegłem pewne błędy chociażby w logice niektórych zwrotów akcji. Nie jest to jakiś wysoki poziom literatury fantastycznej, ale pomimo tego bardzo dobrze się ją słucha. W sam raz na odmóżdżenie.
W pewnym momencie podczas słuchania doszło do mnie, że „Barwy i maski” to w zasadzie kolejna pozycja na naszym rynku wydawniczym z silnymi postaciami męskimi – czyli patriarchat w całej swej pełnej krasie. Bardzo szanuję wartości (o których za chwilę) przekazywane przez książkę, co nie zmienia faktu, że autor mógłby przedstawić je w inny sposób, zastępując chociażby głównego bohatera bohaterką albo wprowadzając chociaż jedną ważną i silną postać żeńską.
Pomimo tego mojego spostrzeżenia uważam, że kreacja świata przedstawionego jest niewątpliwie bardzo dobra. Autor rysuje przed czytelnikiem spore tło społeczne, historyczne i, ku mojej uciesze, także religijne. Ów świat w części przypominał mi starożytny Rzym.
Kolejnym plusem, związanym z kreacją świata, jest pierwszoosobowa narracja. Dzięki temu, że główny bohater jest jednocześnie narratorem oraz przewodnikiem czytelnika po swoim domu, potrafi dokładnie i stopniowo wyjaśniać zasady i normy rządzące Chromianami, pokazać ich religijność itd.
Poza kilkoma minusami, niezaprzeczalnym autem książki są również wartości, które ta za sobą niesie. Roberto Ricci, wykorzystując świat fantastyczny, pisze i pokazuje w pełni propagandę, wojnę, chory patriotyzm, skorumpowaną i złą do szpiku kości władzę, ślepą wiarę, fałszowanie rzeczywistości (mała dygresja: czy to wszystko nie brzmi chociaż w części znajomo?). W „Barwach i maskach” słuchamy: „Na wojnie nie ma zwycięzców. Jedynym zwycięzcom jest Yaris – bóg wojny i zemsty, żądny krwi przelanej przez każdego Chromianina bez względu na jego barwę i jego pragnienie zawsze w końcu zostaje zaspokojone”.
Książkę można interpretować także na innej płaszczyźnie wartości. Roberto Ricci bowiem lud Chromian podzielił na barwy, co do złudzenia przypominać może kolory skóry. Pojawia się też dyskryminacja ze względu na przynależność do danej barwy. Ponadto ci, którzy nie chcą przyporządkować się do zasad panujących w społeczeństwie, zostają niejako wyklęci, wyalienowani, są punktem mowy nienawiści władz i okłamanej przez nią ludności. Są definicją oporu, odwagi i, chyba co najważniejsze, inności, której trzeba się bać. Książka to smutna demaskacja współczesnego świata, w tym szczególnie Polski.
Zbierając wszystkie plusy i minusy, „The Red Harlequine. Barwy i maski.” to dobra książka na jednowieczorne odmóżdżenie. Choć nie jest to fantastyka wysokich lotów, naprawdę dobrze się bawiłem podczas lektury, a metafora współczesnego życia, za jaką uważam tę pozycję, tylko tę przyjemność powiększała.