Dla Tomasza siłownia nie jest tylko miejscem, gdzie może poćwiczyć. To jego samotnia, jego odskocznia od zmartwień, jego świątynia – tu się relaksuje, koncentruje na pracy mięśni, dzięki czemu rozładowuje ból psychiczny. Jego ukochana żona choruje na raka, z każdym dniem jest coraz gorzej. Kiedy świat Tomka lega w gruzach, dzieje się coś niespodziewanego. Odkrywa Metalową Dolną, małą metropolię, gdzie cały czas tętniło życie, tuż pod jego stopami.
Oczekiwań wobec tej książki nie miałam absolutnie żadnych. Tytuł nic mi nie mówił, okładka też pozostawała tajemnicza, a ponieważ jest to debiut pisarza, nie miałam wcześniej styczności z jego twórczością. Po przeczytaniu jestem lekko w szoku. Kompletnie się nie spodziewałam czegoś takiego. Nie sądziłam, że niewiele ponad 100 stron może u mnie wywołać całą masę refleksji.
„Metalowa Dolna” jest naprawdę specyficzną książką. Początkowo wydaje się, że akcja została osadzona w czystym realizmie: poznajemy Tomka, jego zmartwienia, a także umiłowanie do ćwiczeń fizycznych. Nawet poszczególne rozdziały mają tytuły „Trening 1”, „Trening 2” itd. Opisy czynności wykonywanych na siłowni pojawiają się często, ale nie przeszkadzały mi; to była tak nieodłączna cecha głównego bohatera, że bez niej wydawałby mi się niepełny. Poza Tomkiem poznajemy żonę Kasię, jego matkę oraz kuzyna Grubego. Tylko drobnostki wskazują na to, że w piwnicy, gdzie bohater zorganizował sobie siłownię, dzieje się coś dziwnego.
Wówczas umiera Kasia. Nie traktujcie tego jako spoiler, bo wierzcie mi, tego momentu podświadomie się wyczekuje, choć i tak pozostał bardzo emocjonalny. Tomek załamuje się i... wtedy poznaje Zgniatacza Głowy, jednego z Bulwaków. Brzmi dziwnie? Bo jest dziwne. Autor niespodziewanie przełamuje realistyczność fabuły uroczym, nieco absurdalnym wątkiem fantastycznym. Po pierwszym szoku czytelnik się przyzwyczaja i z prawdziwym zainteresowaniem może śledzić wątek, w którym otwiera się nowy, dotąd nieznany ani Tomkowi, ani odbiorcy świat.
Podoba mi się sposób, w jaki została napisana ta historia. Niby prosto, niby naturalnie, a jednak jest w tym wszystkim coś oryginalnego. Bruno Kadyna posługuje się bardzo lekkim, barwnym językiem, a jednocześnie nie przesadza, nie stara się zbędnie udramatyzować przedstawianych wydarzeń. Oczywiście dla wielu osób powtarzający się motyw treningu na siłowni może okazać się nużący, bo faktycznie autor regularnie do niego wraca. Mnie osobiście rozczarowało nieco zbyt słabe rozwinięcie drugoplanowych postaci. Matka Tomka czy nawet Gruby są po prostu dodatkowymi elementami, które nic właściwie nie wnoszą. Jedynie Kasia, czy raczej jej śmierć stanowi niemalże punkt kulminacyjny, po którym dopiero zaczyna się właściwa akcja. No i tu jest problem: wydarzenia się rozpędzają, a potem nagle po prostu kończą. Czułam niedosyt. Książkę czyta się błyskawicznie – zajęła mi jakoś ponad godzinę, może półtorej – i nie da się nie zauważyć pewnych braków fabularnych. Nie dowiedziałam się wszystkiego, a ostatnia scena pozostawiła mnie z kolejnymi pytaniami, które do teraz tłuką mi się po głowie.
Ano właśnie, pytania. W przypadku „Metalowej Dolnej” należy się zastanowić, na ile wątek z Bulwakami to jedynie element fantastyczny, a na ile metafora. Zgniatacz zdradza Tomkowi, że jest ściśle związany z jego uczuciami. Uczucia wzmagają się szczególnie, kiedy umiera jego żona. Jeszcze długo po skończeniu książki bawiłam się w interpretatora i uznałam, że Tomek tak naprawdę nie rozmawiał z Bulwakami. Rozmawiał z własnymi emocjami. Ze swoją rozpaczą, bólem, żałobą, tęsknotą. Cały ten wątek był obrazem głęboko zranionego człowieka, który nie potrafił poradzić sobie ze stratą. Czy mam rację? Tego nie wiem. Debiut pana Kadyny jest tak specyficzny, że jego odbiór wręcz musi być subiektywny i indywidualny.
„Metalowa Dolna” to dziwna książka – przy czym „dziwna” oznacza tutaj komplement. Fabuła na pierwszy rzut oka została skomponowana w sposób nieskomplikowany, czyta się przyjemnie. Tymczasem pod warstwą tekstu kryje się coś więcej. Żeby to wydobyć, trzeba przeczytać, trochę pomyśleć. I choć nie jest to może najlepsza powieść, z jaką miałam do czynienia, muszę przyznać, że zrobiła na mnie spore wrażenie.