Fascynująca książka o legendarnym miejscu w PRL-u: klubie aktora przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie, zwanym potocznie SPATiF-em. Jak mówi reżyser Janusz Majewski, to było: „jedyne miejsce w Warszawie, gdzie spotykało się środowisko aktorskie, filmowe, teatralne i literackie.” Poza był SPATiF enklawą wolności w komunistycznej Polsce: „Wszechobecnym słowem w klubie jest „wolność”. Tu goście czują ją nadzwyczaj silnie – mogą mówić, co chcą, i bawić się, jak chcą. Bo są wśród swoich, myślących podobnie.” Z drugiej strony SPATiF był zaworem bezpieczeństwa tolerowanym przez władzę komunistyczną: bywalcy klubu gadali, romansowali, psioczyli na ustrój, pili wódkę, ale nie działali aktywnie przeciw systemowi. Istniało w PRL-u kilka miejsc podobnych do SPATiF-u, gdzie panowała wolność poglądów i wypowiedzi, ale ten klub był najważniejszy i słusznie przeszedł do legendy.
Odsłania książka Szarłat pewną ważną prawdę o PRL-u, którą trudno znaleźć w innych pozycjach. Po pierwsze to był czas smuty, niedoborów, cenzury, powszechnej biedy i szarzyzny. Po drugie kwitło wtedy życie towarzyskie i erotyczne, ludzie mieli dużo czasu a mało pieniędzy i lgnęli do siebie.
Po trzecie życie kulturalne w PRL-u mimo ograniczeń komunistów stało wówczas na naprawdę wysokim poziomie. Wystarczy wymienić bywalców SPATiF-u, którzy na trwale zapisali się w historii polskiej kultury: Gustawa Holoubka, Tadeusza Konwickiego, Janusza Morgensterna, Antoniego Słonimskiego, Kazimierza Kutza, Tadeusza Łomnickiego, Janusza Głowackiego, Andrzeja Łapickiego, Krzysztofa Komedę (bywał rzadko), Jarosława Iwaszkiewicza (też rzadko bywał) i wielu innych.
Po czwarte wreszcie, bujne życie towarzyskie podlewane było obficie wódką, 'wodą rozmowną', jak nazwał ją jeden z bywalców klubu. Pito ostro i codziennie, wielu bywalców klubu przepiło życie i zmarło młodo, nie zrealizowawszy do końca swego talentu: Ireneusz Iredyński, Jonasz Kofta, Krzysztof Mętrak, Stanisław Grochowiak i paru innych. Pułapkę SPATiF-u zrozumiał Kazimierz Kutz, który brylował w nim parę lat, w pewnym momencie przestraszył się, że zostanie tylko „pijaczkiem w SPATiF-ie”, uciekł do Katowic i zaczął kręcić wspaniałe filmy o Górnym Śląsku.
Miał swój stały stolik w SPATiF-ie Janusz Minkiewicz, świetny satyryk, jego bon-moty i dowcipy przeszły do legendy, niestety nie pisał, tylko spożywał: „pytany, ile codziennie pije, odpowiada: „Łatwiej mi będzie powiedzieć, ile piję, kiedy nie piję. Otóż kiedy nie piję, to piję pół litra”.” Szkoda, bo był to talent na miarę Wojciecha Młynarskiego.
Złote lata klubu przypadły na lata 60. i 70. a jego upadek zaczął się w latach 80. Pierwszy cios zadał stan wojenny, kiedy to SPATiF zamknięto, gdy go po paru latach otwarto, już nie było tej atmosfery. A ostateczny cios zadał upadek komunizmu, wtedy wszystko się skończyło, jak mówi Ewa Wiśniewska: „Pieniądz stał się bogiem. Nie ma czasu. Po spektaklu każdy pryska. Prysk, prysk i już go nie ma, bo albo ma nocne zdjęcia, albo poranne w serialikach.”
Ważne, że ta książka powstała, bo wciąż żyją bywalcy SPATiF-u, dostaliśmy rzetelną kronikę tego legendarnego miejsca. Wspaniała rzecz, ważny przyczynek do historii PRL-u.