Zwierzenia recenzentki
Zakładając to miejsce, wierzyłam, że pisanie o książkach to czysta przyjemność. Przecież, skoro przeczytałam jakąś powieść, wyrobiłam sobie o niej opinię, Cóż więc trudnego może być w jej spisaniu?
Ostatnio dostrzegłam również ciemne strony blogowania, na ponad tydzień zapadając w niemoc twórczą.
Skończywszy czytać kolejną książkę otrzymaną od wydawnictwa
Novae Res, byłam przekonana, że napisanie recenzji potrwa nie dłużej niż kilkanaście minut - tylu wrażeń z lektury nie miałam od dawna! Tymczasem stało się zupełnie odwrotnie - pusty dokument straszył ponad tydzień, a żadne słowa nie były dość dobre. Ci, którzy znają mnie osobiście, wiedzą, że milczenie nigdy nie było moją mocną stroną, dlatego powieść, która je sprowokowała, musi wydawać się tym bardziej frapująca.
Bohater z krwi i kości
Ponieważ wciąż mam kłopoty z uporządkowaniem myśli, zacznę może od podzielenia się z Wami pewnym sekretem. Otóż, uwielbiam, gdy bohater wzbudza we mnie emocje, jakoś łatwiej mi wtedy śledzić jego losy, a lektura dostarcza o wiele więcej wrażeń. Problem w tym, że ostatnio rzadko spotykałam powieści z postaciami rozpisanymi na tyle sugestywnie, bym dostrzegła w nich pełnokrwistych ludzi.
Czytając Jazdę na rydwanie Juliana Hardego, odkryłam, że są jeszcze w Polsce pisarze, potrafiący nadać swym postaciom naprawdę bogate charaktery.
Robert Meissner to bowiem człowiek tak skrajnie antypatyczny, że niejednokrotnie podczas lektury miałam ochotę rozszarpać go na strzępy! Może nie byłoby w tym nic zaskakującego gdyby nie fakt, że sama historia opiera się na schemacie "od zera do milionera", a przecież tego rodzaju opowieści bazują na solidarności z bohaterem, prawda?
W przypadku Roberta, przez przyjaciół zwanego "Koniu" nie jest to tak oczywiste. O ile na początku nawet go polubiłam, w toku akcji moja sympatia gwałtownie spadała, by pod koniec przerodzić się w reakcje, o których wspomniałam powyżej. O powodach tej zmiany mogłabym chyba napisać cały elaborat, wolę jednak, abyście sami sprawdzili!
Tło historyczne
Akcja powieści Jazda na rydwanie rozpoczyna się wiosną 1938 roku, a jej zakończenie przypada na czas niemal o czterdzieści lat późniejszy. Jak więc widzicie, autor zdecydował się opisać dość rozległy i bogaty w wydarzenia historyczne okres. Istniało zatem ryzyko, że puści wodze fantazji, porzucając wierność faktom oraz ówczesnym realiom. Julian Hardy jednak, co z przyjemnością stwierdzam, przeprowadził dość dokładną kwerendę, starając się jak najdokładniej odwzorować ten burzliwy okres. Zastosował przy tym dobrze znany z powieści Sienkiewicza zabieg, polegający na doprowadzeniu do spotkania postaci fikcyjnych z realnymi.
Wielka powieść?
Nie byłabym sobą, gdybym w recenzji nie wspomniała o stronie technicznej powieści. I choć tym razem mam nieco utrudnione zadanie, ponieważ otrzymałam egzemplarz recenzencki, a więc taki, który nie dostał się jeszcze pod pióro korektora, postaram się podzielić swoimi spostrzeżeniami.
Kiedy otworzycie Jazdę na rydwanie, pierwszym, co z pewnością rzuci Wam się w oczy będzie dość nietypowy zapis dialogów. Otóż, owszem, są one zaznaczone myślnikami, jednak pozbawione wszelkich didaskaliów w rodzaju: "powiedziała Anna". Z początku wzięłam to za pomyłkę, którą z pewnością skoryguje redaktor. Gdy jednak przypadkiem trafiłam na fanpage autora, odkryłam, że jest to celowy zabieg, mający rzekomo nadawać wypowiedziom autentyczności. Tymczasem, w mojej opinii, wprowadziło to tylko niepotrzebny chaos. O ile bowiem w rzeczywistości, czy nawet w filmie, widzimy i słyszymy uczestników rozmowy, w powieści przyporządkowania wypowiedzi do poszczególnych osób można dokonać jedynie dzięki komentarzowi odnarratorskiemu.
Skoro już o narracji mowa, warto wiedzieć, że powieść Hardego to typowa przedstawicielka tradycyjnej powieści: z wszechwiedzącym narratorem, wypowiadającym się w trzeciej osobie.
Gdybym natomiast miała odpowiedzieć na pytanie o problematykę utworu, miałabym zapewne nie lada kłopot. Jest to bowiem nie tylko historia jednostki, ale i zbiorowości na tle historyczno- obyczajowym, co czyni ją podobną do wielkich powieści dziewiętnastego wieku. Odnoszę wrażenie, że takie też były ambicje autora: stworzyć powieść totalną, klasyczną i nowatorską równocześnie.
Niestety, wydaje mi się, że porwał się trochę z motyką na słońce. Aby tworzyć powieść na miarę wielkich klasyków, trzeba mieć bowiem nienaganny warsztat i wyczucie, a tego, jak mi się zdaje, jeszcze pisarzowi brakuje. Skutkiem tego są między innymi wspomniane błędy w zapisie dialogów oraz dłużyzny i przestoje fabularne, sprawiającą, że Jazdę na rydwanie , której z pewnością nie można odmówić objętości (bez mała 1000 stron!)czyta się wyjątkowo powoli.
Ocena końcowa
Jeśli zapytacie, czy powieść Hardego to dobra literatura, nie odpowiem Wam na to pytanie, ponieważ wolę, byście sami wyrobili sobie zdanie na jej temat. Mogę jedynie zwrócić uwagę, że to coś, czego nie było we współczesnej literaturze.
(recenzja z bloga
www.usia.reviews)