Twórczość Julii Biel miałam okazję poznać za sprawą serii "Memory Almost Full", która urzekła mnie licznymi zagadkami słownymi i anagramami, które po prostu bardzo lubię. Dlatego, gdy dowiedziałam się o premierze jej najnowszej książki "Times New Romans", w której główni bohaterowie są pisarzami, byłam bardzo podekscytowana i nie mogłam doczekać się momentu, kiedy będę mogła zagłębić się w lekturze! Czy zatem ostatecznie książka skradła moje serce? Już spieszę z wyjaśnieniem.
"Times New Romans" to historia Ellie i Theo. On jest autorem poczytnych romansów, natomiast ona pisze świetne kryminały. Nic więc dziwnego, że wydawnictwo, z którym współpracują, wpadło na pomysł, by połączyli siły i wspólnie napisali bestseller wszech czasów. Nic prostszego prawda? Może i tak, ale sęk w tym, że Ellie i Theo mają wspólną przeszłość i delikatnie mówiąc — nie pałają do siebie sympatią. Czy zmuszeni do współpracy i zamieszkania pod jednym dachem dojdą do porozumienia? I czy faktycznie ich wspólne dzieło przypadnie do gustu czytelnikom? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że najnowsza książka Julii Biel jest jednym z romansów, na który najbardziej w tym roku czekałam. Natomiast teraz, gdy jestem już po lekturze, mam trochę mieszane uczucia. Dlaczego? Myślę, że spodziewałam się jednak czegoś innego. Liczyłam, że będzie to książka, od której nie będę mogła się oderwać i która ściśnie mnie mocno za serce i sprawi, że nie będę mogła o niej zapomnieć przez co najmniej kilka dni, a tymczasem nie miałam problemu, żeby odłożyć ją na półkę i kontynuować czytanie kolejnego dnia.
Nie znaczy to oczywiście, że była to zła powieść. Co to, to nie! Ale po prostu moje oczekiwania wobec niej nie zostały w stu procentach zaspokojone.
Bardzo podobały mi się fragmenty opisujące wspólne tworzenie książki. Byłam pod naprawdę ogromnym wrażeniem, jak główni bohaterowie idealnie się uzupełniają w tej kwestii. Nigdy nie miałam okazji pisać z nikim w duecie, ale myślę, że to wyższa szkoła jazdy, dlatego wszystkie sceny skupione wokół powstawania wspólnego dzieła znakomicie obrazowały to, jak Ellie i Theo są sobie bliscy, nawet pomimo itego, co wydarzyło się w przeszłości.
Jeżeli chodzi o kreacje głównych bohaterów, to o ile Theo mógłby spokojnie trafić na listę moich książkowych mężów, gdyby nie jego zachowanie, na wiadomej imprezie, która miała miejsce pod koniec książki. Tak Ellie nie do końca mnie do siebie przekonała. W niektórych momentach jej zachowanie było dla mnie strasznie irytujące i szczerze powiedziawszy, miałam ochotę wejść do książki i przywołać ją do porządku.
Niemniej jednak muszę zaznaczyć, że świetnie bawiłam się podczas czytania wszystkich zabawnych scen, które pojawiły się w "Times New Romans" dlatego uważam, że każdy wielbiciel komedii romantycznych powinien zapoznać się z tą publikacją, ponieważ niektóre teksty potrafiły rozbawić mnie do łez.
Na koniec wspomnę jeszcze tylko, że autorka miała świetny pomysł na napisanie podziękowań! Zupełnie nie spodziewałam się takiej formy, ale już nic więcej nie powiem na ten temat, żeby nie spoilerować tym, którzy nie mieli jeszcze okazji się z nimi zapoznać. A tak już na zupełnie na zakończenie dodam jeszcze, że bardzo podobał mi się też bonus, który został umieszczony po podziękowaniach. Mam nadzieję, że jest on zapowiedzią kolejnej historii autorki, bo pokochałam Alfiego i May, całym serduszkiem i chętnie poznałabym dalsze losy ich relacji!