Pierwszy raz zetknęłam się z książką pani Livingston jeszcze długi czas przed polską premierą i od razu zapragnęłam ją mieć. Zauroczyła mnie okładka, było w niej coś intrygującego, a opis tylko umocnił mnie w przekonaniu, że to książka, która mi się spodoba. Gdy dowiedziałam się, że niedługo zostanie u nas wydana, z niecierpliwością oczekiwałam jej pojawienia się. A gdy wreszcie dostałam ją w swoje ręce, zrozumiałam sens przysłowia: nie dziel skóry na niedźwiedziu...
Kelley opuściła rodzinne miasto i przeniosła się do Nowego Jorku, a to wszystko dla jej największej pasji, jaką jest aktorstwo. Kelley nie zraża się stanowiskiem dublerki w nadchodzącym spektaklu "Snu nocy letniej", wierzy, że kiedyś nadejdzie jej chwila. Główna aktorka skręca kostkę i Kelley wreszcie może sięgnąć po swoje marzenia. Jednak w tym czasie spotyka w parku przystojnego chłopaka, który daje jej różę i tej samej nocy jej mieszkanie zajmuje koń, który za nic nie chce opuścić wanny. Wszystko się komplikuje, bo rozpoczyna się Dziewięcionoc, podczas której bramy oddzielające świat elfów i ludzi są otwarte. Tylko co to ma wspólnego z Kelley? Przed czym ostrzega ją Sonny? I co najważniejsze - czy naprawdę grozi jej niebezpieczeństwo?
Tematyka elfów, magii i zaklętych światów to zdecydowanie coś, co lubię, dlatego z takim entuzjazmem sięgałam po "Oddech nocy". Niestety, nie znalazłam tego w takiej postaci, jakiej oczekiwałam. Elfy? Może jestem stereotypowa, ale to ich przedstawienie w ogóle mi nie podeszło. Nie czułam ich charakteru, właściwie niewiele różnili się od zwykłych ludzi. Za to spodobała mi się reszta niecodziennych stworzeń i pomysł, że żyją w ludzkim świecie. Niby żadna nowość, ale nadawał powieści klimatu, którego bez tego aspektu by raczej brakowało. Zaklęte naszyjniki, magiczne miejsca czy ukrywające czary, to wszystko wyszło ciekawie i fascynująco. Jedyne czego żałuję, to fakt, że większość akcji rozgrywa się w Nowym Jorku. Tak chciałam odwiedzić świat elfów, a dostałam tylko malutką zapowiedź pod sam koniec. Szkoda. To tyle jeśli chodzi o pierwsze wrażenie.
Idąc dalej, dużym minusem jest prowadzenie narracji. Bohaterom brakowało emocji, głębszych przemyśleń czy choćby wspomnień, większość wydarzeń była zwykłym opisem. Dlatego bardzo trudno przyszło mi zżycie się z nimi, większe zaangażowanie w ich przygody, które były dla mnie mało przekonujące. Chwilami czułam się, jakbym oglądała film akcji, w którym czasem brakowało akcji. Same wydarzenia, suche fakty. Otóż to, książka była za krótka! Gdyby autorka dołożyła choć trochę pobocznych wątków, zwiększyłaby się nie tylko objętość, ale i moja ocena. Trudno napisać krótko, ale tak, żeby zachęcić czytelnika do przeczytania kolejnej części i moim zdaniem pani Livingston średnio się to udało.
Jak już wspomniałam, bohaterowie są niedopracowani. Nie czułam, że są żywymi ludźmi, mają własne marzenia i porażki, jak się czasem zdarza podczas czytania naprawdę dobrych książek. Tutaj są przysłowiowymi papierowymi postaciami. Myślę, że jednak autorka trochę się starała, dlatego podkręciła temperament Kelley, a Sonny'ego uczyniła zagubionym chłopcem. Ale... nie przekonało mnie to. Może jestem wybredna, ale uważam, że bohaterowie to połowa sukcesu książki, a jeśli są słabo wykreowani, to i powieść traci swój urok. Jak choćby Oberon; zupełnie nie rozumiem zamysłu autorki co do jego usposobienia - raz był groźnym, stanowczym władcą, a chwilami zachowywał się łagodnie, żeby nie powiedzieć dobrodusznie, co moim zdaniem bardzo się gryzło, bo w tych sytuacjach nie pasowało. Jedynymi postaciami, które dosyć polubiłam byli Tyffanwy i Maddox.
Wątek miłosny jest wciśnięty na siłę. Nie lubię książek, w których miłość między bohaterami rozkwita w ciągu kilku dni, a po tygodniu są już gotowi oddać za siebie życie. Ach tak, nie zapominajmy, że wciąż mają oni te naście lat. Co za naiwność! Uważam, że ten temat był naciągnięty i dosyć sztuczny. Czy naprawdę nie mógł się rozwinąć dopiero w drugiej części?
Z resztą podobnie przygody Kelley i Sonny'ego rozgrywały się wyjątkowo szybko, i podobnie prędko przemijały. Rozumiem, że długie opisy mogą być nużące, ale błagam o choć trochę suspensu. Ale ok, to tylko paranormal romance, więc za dużo też nie mogę wymagać ;)
Co tu więcej mówić, moim zdaniem książka jest średnia. Może odbieram ją gorzej, bo spodziewałam się czegoś świetnego, a dostałam ot, taką trylogię. Już wiem, że drugiej części nie kupię, ale może kiedyś przeczytam. Kolejny raz na własnej skórze się przekonałam, że nie warto nastawiać się na coś wybitnego, zanim się lepiej nie pozna. Moja ocena to 6/10, niestety. Nie zniechęcam, bo może akurat komuś przypadnie do gustu, jednak z pewnością jest wiele ciekawszych pozycji o podobnej tematyce.