"To nie może być debiut!" "Nie wierzę, że to debiut!" "Trudno uwierzyć, że to debiut" - takie słowa często znajdujemy w entuzjastycznych recenzjach debiutanckich powieści, prawda? No to czytając "Wrobioną" miałem jakoś tak... dokładnie odwrotne wrażenie :) "Ej, to jest już któraś książka w dorobku tej pisarki? Serio?" - taka oto myśl towarzyszyła mi podczas lektury. Naprawdę, wiele sprawiało, że ciężko mi było uwierzyć, że to nie jest pierwsze jej dziełko.
Przede wszystkim - czemu to było aż tak skomplikowane? I nawet nie idzie mi teraz o to, że było jakoś specjalnie wielu bohaterów czy intryg, bo tego akurat nie było aż tak dużo, wrócę jeszcze zresztą do obu tych spraw. Po prostu miałem wrażenie jakby autorce bardzo zależało na jakiejś warstwowości tej historii, na tym, byśmy dokopywali się coraz głębiej i głębiej. No, a skoro nie potrafiła tego zrobić normalnie, to postawiła właśnie na to skomplikowanie całej opowieści. Są dwie przeciwstawne strony, walczą o to, by ich interes był na wierzchu, a to, że czytelnik niespecjalnie wiele ma ze śledzenia tej rozgrywki, to zdaje się było dla niej mniej ważne. Niech będzie zagmatwanie, to będzie już będzie okej. Otóż nie jest. Skomplikowanie historii nie jest wartością samą w sobie, nawet jej wielopłaszczyznowość chyba nie jest - na pewno zaś, jeśli nie potrafi się jej dobrze zrobić.
Szybko wspomnijmy przy okazji o zwrotach akcji, zapowiadanych przez jeden z fragmentów przychylnych książce recenzji na skrzydełku okładki. Nie ma ich wcale "tyle, że ciężko złapać oddech". Są trzy. Te dwa końcowe (no, okej, dwa i pół), związane z osobą, która w największym stopniu knuła przeciwko naszej protagonistce, jakieś tam, ale na pewno nieporywające, niezaskakujące, choć też nie zniszczone do końca. I wcześniej jest jedna zmykła, która byłaby nawet fajna, gdyby tylko ją dopracować. Zaczynacie już rozumieć, czemu zastanawiałem się ciągle, czy to aby nie jest debiut?
Dalej - kwestia budowania napięcia. Są do połowy powieści dwie sceny, w których ewidentnie mamy wstrzymać oddech i serduszka mają nam zacząć szybciej pikać. Postacie robią w typowe-rzeczy-obliczone-na-trzymanie-czytelnika-za-twarz - włamują się, mogą być w każdej chwili przyłapane itd. I obie te sceny nie podziałały na mnie w ogóle. W najmniejszym nawet stopniu nie odczułem tego efektu, który niewątpliwie chciała wywołać Taylor. Później bywa już lepiej, co ciekawe w scenach trochę mniej pod tym względem skondensowanych, nieco mniej nastawionych na taki skutek - ale wciąż, jest to robione tak bardzo szkolnie, tak bardzo jak z jakiegoś kursu pisania kryminałów, że chyba już bardziej nie może takim być.
Wreszcie sprawa postaci: kłuje w oczy to, jak dziwnie je w tekście rozmieszczono. Lee, który chyba miał być naprawdę ważną osobą w całym tym dramacie, pojawia się po raz pierwszy około połowy akcji, a i potem wiele do powiedzenia nie ma. Grace zmienia nastawienie do naszej dzielnej protagonistki bez powodu (dlatego, że podsłuchała jedną niejasną rozmowę - dla mnie to bez powodu). Szczytem wszystkiego zaś jest nasza protagonistka we własnej osobie - po kilku latach w więzieniu miała się zmienić w osobę bezwzględną i gotową walczyć o swoje, to przecież zapowiadał nawet blurp ("A pięć lat w zamknięciu wystarczy, po ofiarę zmienić w napastnika"). Czy ktoś widział tę zmianę? Bo ja cały czas widziałem zwykłą dziewczynę, która, owszem, walczy o swoje, ale naprawę bardzo, ale to bardzo zwykłodziewczyńskimi metodami i z bardzo, ale to bardzo zwykłodziewczyńskim podejściem do świata.
Szkoda, bo początek rokował naprawdę nieźle, był nieźle napisany, także tak, że nie było bynajmniej wykluczone, że całość świetnie się rozwinie. Swoją drogą mogę wskazać nader konkretny moment, w którym tekst zaczął się walić: to było wtedy, gdy na drodze Olivii pojawiła się jej dawna koleżanka z więzienia. Także powraca ten grzech o którym pisałem powyżej - postacie, konstrukcja powieści, nadmierne komplikowanie (fabuła mogłaby się w sumie bez niej obyć). Szkoda.
PS: W ogóle to miałem też silne wrażenie, że autorka była jakoś zainspirowana przez "Sześć lat później" Cobena. Tam też akcja ma miejsce kilka lat po zawiązującym ją wydarzeniu, tam też duże znaczenie miały takie artefakty, jak zdjęcie na którym postać której kibicujemy dopatruje się ważnego szczegółu, tam też ważna była szczera, ludzka przyjaźń i wreszcie tam też w pewnym momencie zrobiło się tak skomplikowanie, że ciężko się było połapać ocb. Ale Coben pisać potrafi tak, że nawet jak tego nie wiemy, to dalej świetnie się bawimy. Taylor tej sztuki nie posiadła.