Długo nie mogłam się zabrać do napisania recenzji tej powieści-reportażu. Bo lekcję śmierci, jakiej udziela czytelnikowi Wojciech Tochman jest przerażająca, trudna i ciężka w odbiorze a tym bardziej w ujęciu słowami.
6 kwietnia 1994 r zestrzelono samolot prezydenta Rwandy. To był impuls do rozpoczęcia ludobójstwa. Bojówki Hutu rozpoczęły mordowanie każdego napotkanego Tutsi.
Nastąpił czas rzezi i pogromu. Bez litości, bez litości dla dzieci, kobiet w ciąży, płodów, staruszków, oraz tych Hutu, którzy nie chcieli zabijać. A wszystko działo się w ostatnich latach XX w. a śmierć poniosło wtedy od 800 tyś do 1 mln osób.
O tych właśnie wydarzeniach opowiada Tochman. Nie da się tego przeczytać na jeden raz, nie da się też potem o tym nie myśleć. Ta wiedza drąży umysł, serce, ciało. Boli i nie pozwala się uwolnić. Przeraża ale jednocześnie nie daje o sobie zapomnieć i zostawić ot tak. Czasem się zastanawiam, dlaczego sięgam po tego typu literaturę, ciężką, męczącą? Ale za chwilę uświadamiam sobie, że to dobrze, że konieczne jest, by mieć świadomość tego, co dzieje się innym kraju. Ważna jest to wiedza dla każdego człowieka.
Powiedzieć, że autor bardzo sugestywnie i realistycznie wręcz naturalistycznie opisuje mordy i rzeź, to i tak za mało. Te kilkanaście opowieści, przedstawiające konkretne osoby i ich losy, oddaje ogrom cierpienia, poniżenia, ubezwłasnowolnienia i zezwierzęcenia. Z każdej strony wylewa się morze cierpienia poprzez opisy gwałtów, stosy martwych ciał, rozłupywane czaszki…
Niektórzy przeżyli. Ale cóż im po takim życiu? Jeśli w wyniku tych wydarzeń nie ponieśli śmierci wtedy to umierają teraz każdego dnia, żyjąc wspomnieniami i nie mogąc uwolnić się od widma maczety spadającej na głowy bliskich. Kiedy było się świadkiem takiego okrucieństwa nie można już żyć normalnie, depresja nie daje żyć, AIDS, minimalna pomoc od rządu… samobójstwo zdaje się być jedynym wyjściem.
Tochman pozwala spojrzeć na wszystkie te tragiczne wydarzenia z perspektywy zarówno pokrzywdzonych jak i oprawców, świadków, psychologów, wojskowych czy duchownych. Do wszystkich odnosi się ze spokojem, szacunkiem. Nie osądza, a tylko przedstawia prawdę, bardzo obrazowo i boleśnie. Autor chce skłonić nas do refleksji, do wątpliwości, do zadawania pytań.
A tych trzeba sobie zadać wiele. Jaka jest przyczyna tak głębokiej nienawiści w obrębie jednego kraju? Dlaczego naród dzielący tradycje, historię, borykający się ze wspólnymi problemami nagle się dzieli i podejmuje walkę? A właściwie walką nazwać tego nie można. I gdyby jeszcze potrafili nazwać przyczynę ludobójstwa, jakiego się dopuszczają. Ale większość z nich nie wie. No właśnie. Czy wina pozostaje na zewnątrz, leży po stronie innych krajów? Jaką odpowiedzialność ponosi Zachód za to, co wydarzyło się w Rwandzie i dlaczego nikt nie chciał temu zapobiec lub co najmniej zahamować, nieść pomoc? Czy może do podziału doprowadziła polityka i działania kościoła katolickiego wewnątrz Rwandy? Dlaczego człowiek potrafi stać się tak całkowicie nieprzewidywalną i niezrównoważoną istotą i dopuszczać się takiego zła? W tym sensie ludobójstwo w Rwandzie ma wydźwięk uniwersalny.
Wszystkie te pytania stawia przed czytelnikiem Tochman i nie daje konkretnych odpowiedzi i gotowych rozwiązań. Jest brutalny i rzetelny, nie oszczędza wrażliwości czytelnika, jest doskonałym obserwatorem ale i słuchaczem. Porusza i uświadamia, daje do myślenia.