Po „Córce generała” Magdaleny Witkiewicz spodziewałam się wiele. Może dlatego, że natrafiałam na pozytywne jej oceny na instagramie. Siadałam do niej ze sporym entuzjazmem, a jeden z powodów był taki, że książka wydana jest w sporej czcionce, co znacznie przyspiesza moje czytanie. Miałam zatem nadzieję w szybkim tempie nadgonić kolejną pozycję z tzw. „Hałdy hańby”, (która nieustannie rośnie, ale każdy mól książkowy doskonale wie, że czytanie a kupowanie książek to dwa rożne nałogi).
Tytułową „Córką” jest Elise, której ojcem w istocie jest niemiecki generał, niejaki von Hummel. Żyje ona pod kloszem w pięknej willi w Gdańsku, wierzy ojcu na słowo i chyba nie do końca odróżnia dobro od zła. Za namową przyjaciela rodziny rozpoczyna studia, gdzie poznaje Andrzeja, w którym oczywiście się zakochuje. Z wzajemnością. Pech chce, że Andrzej zaangażowany jest w działalność patriotyczną a związek z córką niemieckiego generała nie może należeć do najłatwiejszych i z całą pewnością nie ma przed sobą świetlanej przyszłości. Wkrótce wybucha też wojna, a Andrzej i Elise zmuszeni są się rozstać.
Fabuła powieści powiela schemat, jaki ostatnio zalewa rynek wydawniczy. Zakazana miłość po dwóch stronach barykady w czasach najstraszniejszej z wojen.
Zacznę w takim razie od minusów, bo aż się opis tego tła ciśnie na usta. Ta najstraszniejsza z wojen jest tu bardzo spłycona. Owszem, zdarzają się jakieś aresztowania, ale w sumie bez uszczerbku na zdrowiu przesłuchiwany jest wypuszczany z hitlerowskich piwnic. Niby pada kilka trupów, ale w zasadzie nie jest to twist, którego byśmy się nie spodziewali. Mamy oczywiście klasyczny motyw ukrywania Żydów, ale jakoś nie widać esesmanów na ulicach. Nigdzie nie spadają bomby. Nie ma wzmianki o Westerplatte, o poddaniu Warszawy, o okupacji.
Szczerze mówiąc ciężko powiedzieć, co jest najważniejszym motywem w tej książce. Wojny się nie odczuwa, Gdańsk jest zaledwie tylko kilkoma ulicami a miłość niby jest, ale sami zainteresowani pozwalają jej odejść. Tytułowa córka znika z kart powieści w czeluściach III Rzeszy mniej więcej w połowie książki.
Co mnie zaskoczyło to fakt, że książka jest napisana z kilku różnych perspektyw. Zaczyna się współcześnie, później opowieść snuta jest przez Elise, Andrzeja a na końcu przez ich wspólną przyjaciółkę Halinę. Byłam pewna, że Elise będzie narratorką całej powieści.
Postacie, dość płytko skonstruowane, też są niestety w tej powieści minusem. Elise jest nieprawdopodobnie naiwna i aż trudno uwierzyć, że o niczym nie wiedziała i o niczym nie słyszała, (ale może to po prostu oburzenie Polki, która zna historię. Kto wie, może niemieckie dziewczyny właśnie w ten sposób funkcjonowały w tamtych czasach?). Andrzej jest niby bohaterski, ale w sumie to macha ręką na swoją wielką miłość. I jest też jakiś taki niewiarygodny w swoim kolejnym uczuciu. Optymistyczna i wiecznie uśmiechnięta Halina, która dość szybko zbiera się po tragedii, nie pasowała mi jakoś do wojennego tła. Okej, jestem w stanie uwierzyć, że ludzie wmawiali sobie, że wszystko będzie dobrze, że wyjdzie słońce, że wojna się skończy, ale cała sytuacja z przeprowadzką w głąb lasu, gdzie wojna nie dotarła była dla mnie strasznie dziwna. A dla autorki to było prawdopodobnie ułatwienie, żeby tylko uciec od tematu okrucieństw wojny. Wprowadzenie jednego patrolu Niemców sprawy niestety nie załatwia. A wzajemne dobre uczynki w ogóle mnie nie przekonały. Gdzie ta wojna?! Jedynym jasnym punktem pod kątem postaci w powieści był Józek. Niestety potencjał tego bohatera szybko został zaprzepaszczony.
Kiedy już połapałam się, jak skonstruowana jest książka i że wojny tu jak na lekarstwo, zrozumiałam, że chyba była to próba wpisania się w trwający trend. Teraz chyba każdy polski pisarz musi mieć na koncie przynajmniej jedną wojenną pozycję.
Na plus, że książkę szybko się czyta. Nie tylko ze względu na czcionkę, ale i na lekki styl pisarki. Dwieście stron w jeden dzień, (na 380 stron książki) to dla mnie całkiem niezły wynik. To powieść dobra na przeczytanie, kiedy chce się sięgnąć po coś niewymagającego. Przykre w sumie pisać, że książka rozgrywająca się w trakcie II wojny jest niewymagająca, ale tak jest w istocie. Jeśli siedzicie właśnie na urlopie to idealna pozycja, żeby spędzić z nią czas. Jeśli szukacie lektury, która w jakiś sposób przybliży Wam ten potężny konflikt, lepiej poszukajcie czegoś innego. Czytadło. Tylko tyle. I w sumie aż tyle, bo i czytadła są potrzebne, np. po ciężkim tygodniu. Ja ją czytałam w bujanym fotelu, kiedy na zewnątrz panowała piękna letnia ulewa i książka spełniła swoje zadanie.
I tylko ta nieszczęsna cyklamenowa sukienka, (nazwanie koloru zwyczajnie niczego by książce nie ujęło) i Andrzej, który pamiętał przede wszystkim „wydatny biust” ukochanej trochę mnie dobiło ;)