"Maniusia" Wandy Żółkiewskiej jest książką dla dzieci i o dziecku – jedenastoletniej Mani Skłodowskiej, otoczonej rodzeństwem i koleżankami, poznającej świat i pełnej marzeń. Dominują w nich dwa pragnienia: powrotu starszej siostry Zosi i wyzdrowienia matki. Dzieciństwo młodych Skłodowskich zacieniają bowiem dwie czarne chmury: śmierć Zosi, która umarła na tyfus, i poważna choroba matki. Chora na gruźlicę pani Skłodowska, bezskutecznie leczona, stara się chronić swoje dzieci przed zarażeniem: nie mogą się do niej przytulać, nie znają matczynych pocałunków, muszą się trzymać na dystans. Szczególnie cierpi najmłodsza Maria, wrażliwa, głęboko przywiązana do swych najbliższych. W szkole należy do najlepszych uczennic, co ma jedną złą stronę – zawsze wyrywana jest do odpowiedzi podczas inspekcji przez znienawidzonego Hornberga, Rosjanina tropiącego wszelkie przejawy polskości (mamy przecież rok 1878). Oczywiście nie tylko zmartwienia i nauka wypełniają czas bohaterce; są też zabawy z rodzeństwem, czytanie, wyprawy do miasta.
Główny trzon książki oparty jest na biografii pióra Ewy Curie, ale podawane przez nią nieliczne fakty Żółkiewska rozbudowała, podbarwiła, wreszcie wprowadziła wątki wymyślone przez siebie – przyjaźń z sierotą Walerkiem i Dziadkiem Maciejem, dzięki czemu Mania poznała epizody z nie tak dawnego przecież powstania styczniowego.
Pod koniec opowieści dziewczynka na wieść o nagłym pogorszeniu zdrowia matki i po utracie przyjaciół pogrąża się w marzeniach o znalezieniu wody życia, cudownego środka na wszystkie choroby. My wiemy, że to marzenie po części się spełniło.
Bałem się nieco konfrontacji z książką z dzieciństwa, ale powieść wytrzymała próbę czasu: nie jest infantylna, autorka tchnęła życie w bohaterkę; to jedenastolatka jeszcze nieco dziecinna, ale już zmuszona mierzyć się z ciężarami ponad siły, znajdująca wytchnienie w lekturach, które pozwalają jej zapomnieć o wszystkim i podsycają marzenia, na razie nieokreślone, o czymś wzniosłym i wielkim. W dziewczynce nie ma jednak egzaltacji, sztuczności. Inne postacie nakreślone są szkicowo, stanowią zaledwie tło, dzięki temu jednak uwaga autorki i czytelnika skupia się na głównej bohaterce. Żółkiewska dość udanie, choć również paroma kreskami, przedstawiła też ówczesną Warszawę. Dorośli będą mieli przy tej okazji dodatkową przyjemność: śledzenie nawiązań do najbardziej warszawskiej z powieści, „Lalki” Prusa.
[recenzja opublikowana wcześniej na moim blogu:
http://zacofany-w-lekturze.blogspot.com]