Indie to kraj, który pasjonuje mnie od wielu lat. Nic więc dziwnego, że od dawna marzyła mi się książka znanego i cenionego autora, jakim niewątpliwie jest Salman Rushdie. I co prawda jego najsłynniejszą książką pozostają "Szatańskie wersety", traktujące o początkach islamu w sposób, który wywołał w wyznawcach tej religii szczerą nienawiść, ja zdecydowałam się na „Dzieci północy”, książkę nagrodzoną Booker Prize, James Tait Black Prize, English Speaking Uninon Literary Award, z czasem również Booker of Bookers.
Niech Was nie zwiedzie urocza dziewczyna z okładki książki. Jej lektura nie ma nic wspólnego z bollywoodzkimi bajkami. To lektura trudna, pełna dwuznaczności, ale również na swój sposób intrygująca...
„Dzieci północy” to napisana z wielkim rozmachem epicka opowieść o powojennej historii Indii. Poznajemy je z perspektywy Salima Sinaiego, jednak w sposób bardzo przewrotny. Mogłoby się wydawać, że Salim opisuje losy własnej rodziny: Aadama Aziza i jego przyszłej żony Nasim, następnie ich córek aż wreszcie i samego Salima. Chłopiec urodził się w bardzo niezwykłym momencie. Dokładnie o północy 15 sierpnia 1947 roku, w dniu niepodległości Indii. To moment na tyle niezwykły, że otrzymuje nawet list od premiera Nehru, który pisze, że losy dziecka staną się zwierciadłem losów całego narodu i ... tak właśnie jest. Już trwający trzynaście dni poród jest odnośnikiem do powstawania Bangladeszu, a to dopiero pierwsze z jakże licznych wydarzeń w jego życiu. Jakby tego było mało, chłopiec z czasem odkrywa pewne bardzo niezwykłe zdolności, które posiada nie tylko on sam, a wszystkie dzieci, urodzone w przeciągu godziny od jakże ważnej północy. Saga rodzinna, przepleciona magią i historią powojennych Indii to wybuchowa mieszanka, od której może zawrócić się w głowie...
Bardzo trudno pisać o wrażeniach z tak złożonej książki. Z jednej strony jestem pod wrażeniem natężenia symboli zawartych w tej książce. Całe szczęście, że zostajemy wyposażeni w ogromną ilość przypisów, bo inaczej nawet osoby biegłe w historii tego obszaru mogłyby się pogubić. (Uwaga! Spotkałam się z ebookiem, w którym przypisów brak!) Z drugiej jednak strony czasami chciałoby się po prostu czytać zapominając o tych wszystkich odnośnikach, traktować książkę jak ciekawą sagę rodzinną. Coś jednak cały czas „uwiera” i nie pozwala spłycać znaczenia tej historii.
Również język książki może sprawić pewne problemy. O ile Salim, opowiadając o swojej rodzinie, posługuje się dość prostym językiem, bywają też momenty bardziej abstrakcyjne, które czytałam nawet kilkakrotnie a i tak miałam problemy, by jakoś się w tym połapać.
„A dzieci rozdarte na dwoje w rękach Wdowy które toczą toczą połówki dzieci toczą z nich kuleczki kuleczki są zielone noc jest czarna.”
Do tego dochodzą jeszcze specyficzne umiejętności bohaterów. Nie jestem pewna, czy fascynuje mnie umiejętność porozumiewania się z innymi w myślach, odkryta przy ... pociąganiu nosem, czy też człowiek, który uśmierca przeciwników ... kolanami. Nadmiar symboli chwilami może być bardzo uciążliwy.
To wszystko nie mogę jednak określić jako wady a raczej trudności związane z odbiorem książki. I pomimo tych trudności, jest w niej coś, co na swój sposób pociąga i motywuje nas do dalszej lektury. Jeszcze nie potrafię jej pokochać, tak jak kochają ją fani autora, jednak wyrzec też się jej nie potrafię. Mam wrażenie, że uczucie między nami będzie tworzyło się bardzo powoli, być może w bólach, jednak mam przeczucie, że będzie warto.
Polecam przede wszystkim osobom zainteresowanym tematyką Subkontynentu Indyjskiego a także osobom żądnym czytelniczych wyzwań. Bo twórczość tego autora jest niewątpliwie dużym wyzwaniem.