„Dziadka nie ma” to moja 91 przeczytana w tym roku książka. Mimo że numer odległy to z całą pewnością mogę napisać, że jest to książka najważniejsza z tych przeczytanych do tej pory. Stawiam ją na podium nie dlatego, że jest lekka, przyjemna czy też dlatego, że szybko się ją przeczytało.
Nie.
Rzeczywiście, przeczytałam ją w jeden wieczór, co może sugerować, że jest lekka.
Nie jest.
Przyjemny jest styl autora i lekkość wypowiedzi, ale zawartość merytoryczna jest trudna, momentami ciężka, ale przede wszystkim, włącza w człowieku inny rodzaj myślenia.
To bardzo mądra książka.
Nie jest to powieść. Jeśli miałabym trzymać się ściśle nazewnictwa gatunkowego z zakresu literatury, to Michał Turowski posłużył się prozą.
Jednak na potrzeby tej recenzji, stworzę nowy gatunek: według mnie jest to spowiedź. Nie taka klasyczna, jaką znamy z kościołowych obrządków i religijnych obowiązków.
„Dziadka nie ma” to w pewnym sensie graficzna forma rozliczenia się ze swoim sumieniem i pamięcią, ale tą inną, niż ta zwykła. Pamięć o niepamięci, wyłożenie wszystkich aspektów, dlaczego człowiek zachowuje się tak, a nie inaczej. Każdy wątek jest wnikliwie przepracowany z wielu stron. Bez rozczulania się, bez usprawiedliwiania.
Michał to osoba, która boryka się ze wcale nie tak rzadkim w obecnych czasach problemem depresji. Wielkim szacunkiem darzę bohatera i autora za to, że z taką prostotą i niebywałą odwagą rozlicza się z samym sobą z momentów życia, które są dla niego ważne. Autor w swoich wypowiedziach nie zamierza się tłumaczyć, częściej nawet jest skłonny do obwiniania się i pobudzania wyrzutów sumienia. Przelanie tych ciężkich myśli na papier może być (i zapewne jest) najlepszą terapią, aczkolwiek książka została napisana dopiero po pełnym uświadomieniu sobie, z jak ciężką chorobą przyszło Michałowi walczyć. Jak wiele musiał pracować ze sobą, by dojść do równowagi psychoemocjonalnej. Poskromienie tych wewnętrznych demonów to niezwykle trudna, ciężka i absorbująca droga.
Michał dopiero po śmierci Dziadka, rozpoczyna wewnętrzne starania, by go poznać. Gdy Dziadek żył, Michał go szanował, owszem, ale nie zadawał sobie za bardzo trudu, by zrozumieć, co sprawiło, że ojciec ojca był tak silnym i zdecydowanym mężczyzną.
Po właściwie nagłej śmierci pana Romana, Michała dręczą wyrzuty sumienia, że zaniechał procesu poznania Dziadka na rzecz tak naprawdę błahych spraw, jakimi mają w zwyczaju zajmować się dzieci, nastolatkowie i wchodzący w dorosłość młodzi ludzie. Oczywiście piszę, że były to sprawy błahe z perspektywy (teraz) osoby dorosłej. Wszak sama pamiętam, jak wiele dramatów i problemów można przeżywać mając lat naście, i ile czasu można na to poświęcić. Teraz się z tego śmieję. Wówczas były to najważniejsze i najbardziej absorbujące głowę kwestie. Z Michałem było podobnie. I jestem niemalże stuprocentowo pewna, że z każdym z Was było tak samo. Umówmy się. To czas gdy wszyscy jesteśmy po trochu egoistami.
Za pomocą swoich urywków pamięci, czasem na siłę formowanych wspomnień, dorosły już Michał, przechadza się ulicami Nowego Tomyśla, odwiedza w wyobraźni dom Dziadka i na nowo przeżywa każde wakacje, które spędził tam jako dzieciak. Dość głęboko stara się wyszperać wszystkie możliwe wspomnienia o Dziadku.
Obecna w treści autoironia i specyficzne, ale inteligentne poczucie humoru sprawia, że tekst czyta się naprawdę szybko. Wymaga to oczywiście wielkiego skupienia, by móc podążać tokiem myślowym bohatera, ale w żadnym momencie nie poczułam się znużona czy zniechęcona. Zazwyczaj nie przepadam za wulgaryzmami w książkach, ale w tej, nie wyobrażam sobie, by ich nie było. Idealnie wzmocniły te momenty, które tego wymagały, ale też złagodziły inne, którym brakowało jakby rozładowania kłębiących się w treści emocji.
Każdy z nas w życiu doświadczył jakiejś straty. Nie mówię tu konkretnie o śmierci, a raczej o tym uczuciu, że coś odeszło, nie wróci i od nas zależy, jak sobie z tym poradzimy. Czy jesteśmy w stanie przejść z tym do porządku dziennego? Samodzielnie wytłumaczyć sobie, że tak po prostu musi być i tak trzeba? Czy godzimy się na to?
A co jeśli w człowieku istnieje taka forma buntu jak u Michała, gdy wszystkie wirujące myśli budzą nasze największe strachy i karmią nimi wyrzuty sumienia? Czy każdy ma odwagę by tak jak Michał Turowski, rozliczyć się z własnym sumieniem i nie spychać tego obowiązku gdzieś w dalekie odmęty (nie)świadomości?
Pozostaję po tej lekturze w stanie mocno refleksyjnym.
„Dziadka nie ma” oceniam na 10/10. Polecam wszystkim. Bo ta książka jest dla każdego i myślę, że powinna stać się obowiązkową pozycją do przeczytania.