Zanim przejdę do przedstawienia swojej opinii o powieści „Władca wojny” muszę przyznać się, że twórczość Vladimira Wolffa znam słabo i, szczerze mówiąc, nie jestem specjalną fanką książek militarnych. Są jednak tacy autorzy, z którymi czytelnik szybko łapie literackie porozumienie. Piszą w tym szczególnym stylu, który nam pasuje, mają to wyjątkowe poczucie humoru, które my czujemy, czarują nas swoją inteligencją i kreowaniem fikcyjnych historii. Ja mam tak z Vladimirem Wolffem. Jakiś czas temu dostałam w prezencie książkę „Trzecia rewolucja” i już po pierwszych stronach wiedziałam, że kocham gościa.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa War Book nadarzyła się okazja przeczytania powieści zamykającej cykl z Mattem Pulaskim zatytułowanej „Władca wojny”. Vladimir Wolff konsekwentnie kontynuuje swój pomysł opisania konfliktu światowego. Z perspektywy dnia dzisiejszego wydaje się on nieprawdopodobny, ale z punktu widzenia literatury nie musi. Ważne, aby pisarz pomysłowo oraz wiarygodnie zrealizował swój pomysł i żeby nie „pogubił się „ się w fikcji. Niewątpliwie Vladimir Wolff „zabawił się” z siłami na świcie. „Dokopał” mocarstwom, a potęgą obdarzył mniej ważnych graczy. W tej zabawie nie zapomniał o zasadach kierujących dyplomacją, polityką oraz taktyką wojskową. Dostajemy przemyślane political fiction.
To co mnie zachwyca to energia emanująca z opisanej historii. Vladimir Wolff od razu wciąga czytelnika w wir wydarzeń. W przypadku „Władcy wojny” czuła m się, jakbym znalazła się w środku filmu „Predator”. Powiem wam, że to fantastyczna zagrywka ze strony autora. Czytelnik nie ma czasu zastawiać się, analizować, bo od razu wyostrzają mu się wszystkie zmysły i po prostu chłonie to co się wokół niego dzieje. W kolejnych rozdziałach przeskakujemy między bohaterami , co też służy fabule, bo możemy śledzić ją z różnych zakątków świata i oczami ludzi różnej rangi. Do tego mamy utrzymane świetne tempo, a autor nie zapomina o zwrotach akcji, dlatego książkę czyta się wybornie.
Zatrzymać się na chwilę chciałam przy – jak to ujęłam - „bohaterach różnej rangi”. W tym tyglu światowego konfliktu udało się pisarzowi zwrócić uwagę na coś, co czyni powieść wyjątkowo przystępną – na ludzi. Na tle wielkiej polityki i – większych i mniejszych – potyczek wyłaniają się ich historie. Widzimy kim są oraz kim się stają w obliczu wojny. Można chyba spokojnie napisać, ze poza akcją udało się Vladimirowi Wolffowi wlać w tę książkę pewien wymiar społeczny i to rewelacyjnie współgra.
Przyglądam się coraz uważnej twórczości Vladimira Wolffa i stwierdzam, że chociaż nie jest to „masówka” może do niej konkurować (oczywiście innym tematem jest, czy autor tego chce). Dlaczego? Z pozoru wydaje się, że książki militarne czy też polityczno-militarne skierowane są do hermetycznej grupy odbiorców. Vladimir Wolff poszedł wiele kroków dalej. Zachował konwencję tego typu powieści, a jednak dzięki wartkiej akcji i rozwinięciu historii osobistych bohaterów napisał coś wyjątkowo przystępnego. Nie powiem, czasami pojawia się nazwa jakiejś rakiety czy formacji bojowej, ale to nie jest nudne, nie zostajemy tym zasypani. Balans pomiędzy polityką, akcją, sylwetkami bohaterów jest perfekcyjnie wyważony. Co tu dużo mówić, Vladimir Wolff to zdolny pisarz z doskonałą intuicją.