Uwielbiam powieści obyczajowe. Są dla mnie miłą odskocznią, kiedy potrzebuję czegoś lekkiego i przyjemnego na poprawę humoru. Dlatego postanowiłam sięgnąć po „Pensjonat na Kaczym Wzgórzu”. Niestety moje oczekiwania wobec tej książki były najwyraźniej znacząco wygórowane.
Głównymi bohaterami powieści są Łucja i Robert, nieznający się początkowo, zupełnie różni, młodzi ludzie. Łucja prowadzi pensjonat dla kobiet po przejściach, które chcą odpocząć od mężczyzn i pozbierać się po nieudanych związkach. Robert natomiast postanawia w sąsiedztwie Łucji stworzyć miejsce wypadowe dla bogatych klientów jego salonu samochodowego. Bohaterowie od samego początku nie przypadli sobie do gustu i prowadzili słowne utarczki. Czy autorce powieści udało się zaprowadzić równowagę pomiędzy wyniosłym Robertem i jego Samotnią, a wybuchową Łucją z Kaczego Wzgórza?
Zdecydowanie nie.
Już od samego początku w książce doświadczamy przebłysków nieracjonalnego rozumowania bohaterów. Dotyczy to między innymi relacji rodzinnych. Otóż Łucja jako dorosła kobieta dziedziczy po babci spadek w postaci Kaczego Wzgórza. Narrator wspomina, że bohaterka była zdziwiona tym obrotem wydarzeń, ponieważ tak naprawdę nigdy nie poznała swojej babci. Dziewczyna ma o to pretensje do rodziców. Dlaczego więc będąc pełnoletnią, nie wpadła na pomysł samodzielnego pokonania stu dwudziestu kilometrów w celu odwiedzin u babci? Poza tym już sam fakt, że rodzice Łucji przez około dwadzieścia lat nie widzieli się z matką, jest dla mnie mocno naciągany.
Kolejny aspekt, który przemawia za moją negatywną oceną tej książki to cechy, usposobienie oraz potrzeby seksualne bohaterów. Dlaczego? Poza nieudanymi związkami, porywczym charakterami i rozbujałym libido, nie mają oni praktycznie nic do zaoferowania. Robert traktuje innych ludzi w prostacki sposób. Krzyczy, upokarza, szantażuje. Zmienia kochanki jak rękawiczki. Jest tak przystojny, że każda kobieta rzuca mu się w ramiona i jest gotowa oddać się temu potężnemu „wikingowi” bez żadnej gry wstępnej. Łucja i jej podopieczne prezentują z kolei wyluzowane podejście do życia. Nie przejmują się opiniami innych, upijają się, leniuchują i podobno nie cierpią mężczyzn. Podobno, ponieważ gdy tylko na horyzoncie pojawia się przystojny, postawny Robert, nagle okazuje się, że wszystkie są nim zainteresowane. Ich życie jest nacechowane mężczyznami, mężczyźni je determinują i najwyraźniej bohaterki nie potrafią rozmawiać o niczym innym.
Jeśli chodzi o aspekt seksualny, priorytety w tej powieści pozostawiają naprawdę wiele do życzenia. Na tapecie ciągle mamy przyrodzenie głównego bohatera. Niezliczone ilości razy czytamy o „k*tasie”, „przyjacielu” i tak dalej. Rośnie, kurczy się, mrowi, ma ochotę, pęcznieje. Penisowi Roberta przypisano wręcz ludzkie cechy.
Na koniec pozostawiam maleńki aspekt, na który ktoś inny być może nie zwróciłby uwagi. Otóż Łucja uciekła do Kaczego Wzgórza między innymi z powodu narzeczonego lekarza, który ją zdradzał. Z kim? „Z całym oddziałem pielęgniarek”. Nie z lekarkami, salowymi, fizjoterapeutkami, opiekunkami medycznymi, psycholog kliniczną, czy innymi pracownicami szpitala. Jak zwykle oberwało się pielęgniarkom. I to całemu oddziałowi. Nie wspomnę o tym, jaka jest średnia wieku polskich pielęgniarek... I o tym, że nawet gdyby chciały romansować to pewnie nie miałyby nawet kiedy. Uwielbiam ten obraz pielęgniarki, rodem z pewnego polskiego serialu. Krótka spódniczka, rozpuszczone włosy, kawka dla pana doktora. Jakże dalekie od rzeczywistości...
Mogłabym napisać jeszcze kilka długich akapitów na temat tej absurdalnej książki. Ocenić styl, język, zakończenie. Nie widzę jednak sensu. Niestety bardzo mocno zawiodłam się podczas lektury. Jedna niedorzeczność goni tu drugą, a ta znów kolejną. Jest mi zwyczajnie żal poświęconego na tę powieść czasu.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.