„Miłość to bardzo dziwna rzecz […]. Może odmienić twoje życie i sprawić, że będziesz robiła rzeczy, które w innej sytuacji wydałyby ci się niewłaściwe.”
Książki można zaliczyć do różnych grup. Są takie, które lepiej omijać szerokim łukiem jak i takie, które umilą czas, ale nic szczególnego nie wnosząc w nasze życie. Bywają jednak też takie, które koniecznie trzeba przeczytać, nie tylko po to, żeby się zrelaksować, pośmiać czy też przerazić, ale po to by pozostał po nich ślad w naszej pamięci, a nawet gdzieś w głębi serca. To właśnie wtedy osoba czytająca żyje daną historią, starzeje się z bohaterami i dostaje narkotycznego kopa. W swoim prawie trzydziestoletnim życiu sporo książek już przeczytałam, ale nadal nie mogę wyjść z podziwu jak autorzy to robią, że czytelnik po prostu otwiera książkę i przepada. I taką właśnie książkę podarował mi ostatnio mąż, a chodzi tutaj o Drzewo anioła Lucindy Riley.
Co w trawie piszczy to już wiecie z opisu, więc w fabułę nie wnikam. Ta historia jest zbyt dobra na niepotrzebne zdradzanie jej przebiegu. Wiedzieć zaś musicie, że jest to międzypokoleniowa historia, która obejmuje aż 40 lat i rozgrywa się po II wojnie światowej. Możecie sobie wyobrazić ile mogło się wydarzyć w zapomnianej przez Gretę przeszłości, którą wraz z nią poznajemy. Drzewo anioła to wznowiona i ulepszona wersja powieści Niezupełnie anioł, która ukazała się w 1995 roku pod wcześniejszym pseudonimem literackim autorki. Pewnego dnia, podczas szykowania się do świąt Bożego Narodzenia w jej wyobraźni zawitała zasypana śniegiem Walia. Postanowiła wtedy jeszcze raz zapoznać się z treścią swojej starej i zakurzonej już książki i ta ją wręcz porwała od nowa. Zdawała sobie sprawę z tego, że po 18 latach jej warsztat pisarski osiągnął wyższy poziom i mogłaby napisać te sam historię nieco lepiej i tak też powstała w nowej odsłonie. Podobno wiele elementów pozostało niezmienionych, jednak częściowo zmieniła się charakterystyka postaci oraz relacje jakie je łączyły. Powstały nowe sceny i rozdziały, a dialogi zostały ulepszone. Co ciekawe, autorka pozwoliła żyć jednej z postaci, którą wcześniej uśmierciła.
Drzewo anioła czytałam po nocach, zaintrygowana i z gęsią skórką. Przeżyłam swoje z bohaterami i wiem, że to jedna z lepszych książek, jakie miałam okazję w tym roku przeczytać. Ponad 500 stron, 56 rozdziałów, 4 dekady i esencja, która pozostaje po dobrej literaturze. Czyli ideał dla miłośników niekoniecznie lekkich i krótkich historii. Jest to wciągająca i poruszająca powieść, przepełniona tajemnicą ludzkiej psychiki i jej możliwościami. Miłością, która bywa cierpliwa i znosi wiele. Tragediami bohaterów, które wywracały ich życie do góry nogami. To taka podróż w czasie. Wracamy do przeszłości, która fascynuje, wywołuje napięcie i trzyma w szponach do samego końca. To także rodzinna saga, która zadowoli miłośników takich klimatów, ale także tych, co preferują nutkę romansu i obyczajówki. Ta powieść nie tylko zachwyca tym, co jest w środku, ale także okładką, która cieszy oko do tego ma solidny grzbiet, na którym nie pozostał ślad po jej użytkowaniu. To niezwykle piękna powieść, którą warto się delektować i to niezależnie od pory roku. Drzewo anioła to mój debiut z twórczością Lucindy Riley, ale już teraz wiem, że nie było to ostatnie spotkanie i kiedyś sięgnę po inne jej powieści. Zresztą grzechem byłoby tego nie zrobić.