"Droga życia" to debiutancka powieść Pani Agaty Awlam, która jak zapowiada okładka będzie "wzruszającą opowieścią o miłości, wierze i sile wybaczenia". I choć brutalnie to zabrzmi, ale gdybym wiedziała od początku, że patronem tej książki jest katolickie czasopismo ewangelizacyjne "Miłujcie się" to nie podjęłabym się jej recenzji. I nie chodzi tutaj o kwestie wiary, nie wiary. Po prostu nie lubię książek, które ktoś na siłę szpikuje Bogiem. Jestem osobą wierzącą, ale nie lubię przesady. I nie lubię też absurdu. A historia, która została spisana na kartkach tej książki, już na dzień dobry staje się absurdalna i dalej nie jest lepiej.
Na samym początku tej KATOLICKIEJ powieści podmienione zostaje dziecko, a to które zmarło zaraz po porodzie, Karol (ojciec) pozostawia w szpitalu bez należytego pochówku, gdyż tak zalecił lekarz. "Weźmie pan tę dziewczynkę i zapomni o wszystkim". Rozżalony ojciec ubolewa nad tym, że nie będzie mógł pochować zmarłego dziecka, na co padają słowa lekarza: " Spokojnie, niedaleko szpitala znajduje się cmentarz, na którym są zbiorowo chowane zmarłe noworodki PORZUCONE przez rodziców. Osobiście dopilnuję, by pańska córka została tam pochowana." Nie wiem dlaczego, ale dla mnie brzmi to trochę jak rozmowa "majstra" z kierownikiem "Spokojnie kierowniku, kierownik się nie martwi, weźmie się łopatę, przerzuci się, zakopie i po kłopocie".
Największym jednak absurdem dla mnie jest "próba" osadzenia w czasie tej historii. Katherin urodziła się w 1948 roku. W 1968 miała 20 lat i ciężko mi jest dopasować tą datę do nagminnie używanego zwrotu OK. Do kwestii imprezy, czy chociażby zamówionej limuzyny... Naprawdę wiele sytuacji nie pasuje mi do czasów w jakich toczy się akcja. Ale największym hitem w tym wszystkim jest kwestia posiadania TELEFONU KOMÓRKOWEGO przez bohaterów. Nie jestem alfą i omegą jeśli chodzi o historię telefonii komórkowej ale uważam, że nie trzeba być geniuszem by skojarzyć fakty z otaczającej nas rzeczywistości. Urodzona 3 lata po wojnie Katherin, 21 lat później (ok. 1969r.) chciała kontaktować się ze swoim chłopakiem, który od tak dostał pracę w HOLANDII, przez TELEFON KOMÓRKOWY. Gdyby jeszcze mało było śmiechu to tak o na życzenie Bartek zmienił sobie numer telefonu.... Nie żyłam w tych czasach ale być może było to rzeczą naturalną, jak teraz w XXI wieku.
"Co ze mnie za dziewczyna - pomyślała i natychmiast wyjęła telefon, by zadzwonić do chłopaka. Gdy wybrała jego numer, zaraz usłyszała słowa: >>Wybrany abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci". Ten fragment rozwiał wszelkie wątpliwości odnośnie warsztatu pisarskiego (lub jego kompletnego braku) autorki. Nadal zachodzę w głowę skąd w latach 60/70 telefon komórkowy bądź sieć telefonii komórkowej, w której od tak można zmienić numer. Jeśli Japonia pierwszą sieć telefonii komórkowej uruchomiła w 1979 roku, a Polska w 1992r.
Autorka bardzo nieudolnie osadziła bohaterów w czasie, nie mając najwidoczniej chociaż podstawowych strzępków informacji na temat tamtych czasów.
Kolejnym co nie przekonuje mnie do polecenia wam tej książki jest sposób pisania autorki. Jest on dla mnie po prostu ciężko strawny. Przez cały tekst miałam wrażenie, że czytam pamiętnik 3 - 4 klasisty. Zdania i dialogi są słabo skonstruowane. Autorka stroni od budowania bardziej złożonych zdań i wypowiedzi. Podstawowe zdania kompletnie o niczym i niewiele wnoszące do całej książki. Nie lubię kiedy książka napisana jest w sposób: "Wstała. Zjadła. Poszła na górę. Umyła zęby. Zeszła po schodach. Ubrała buty. Wyszła." Wiele z tych czynności można pominąć i uogólnić.
Książka zbudowana jest z rozdziałów, zatytułowanych jakimś wydarzeniem lub kolejnym etapem z życia Katherin. Rozdziały są bardzo krótkie, tym samym czyta się je naprawdę szybko. Historia jest lekka i przyziemna, zamysł autorki był dobry, tylko wykonanie niestety mnie nie przekonuje. Książka jest bardzo infantylna i po prostu o niczym. Usilnie naszpikowana wiarą w Boga. I nie zgodzę się ze słowami z opisu, że jest to "przewodnik w trudnej podróży zwanej życiem [...] i pobudza do zmian". Prócz konsternacji i jednego cytatu, ta książka nie wniosła nic do mojego życia.
"To właśnie dni trudne, ciężkie, pozbawione wzajemnej fascynacji, zauroczenia tą drugą osobą są najważniejszą miarą miłości. Łatwo jest kochać, kiedy wszystko się układa, idzie po naszej myśli. Ale gdy pojawiają się trudności, problemy, cierpienia, wtedy nie jest już tak łatwo. A jednak to właśnie te chwile uczą prawdziwej miłości."