„Nie każdy rodzi się z grubą skórą. Bycie słabym to problem tylko wtedy, kiedy jesteś zbyt uparty, by poprosić o pomoc”.
Doskonale pamiętam, jak kilkanaście miesięcy temu poznałam pierwszy tom serii „Made Men” Dziś, gdy już jestem po lekturze ósmego tomu, aż nie chce mi się wierzyć, że już tyle historii zostało opowiedzianych.
Po skończeniu książki „Maria” czułam ogromny niedosyt. Siódmy tom był bardzo krótki i dał mi jedynie przedsmak tego, co może wydarzyć się dalej, więc gdy zobaczyłam, że „Dominic” ma prawie pięćset stron, moje serce radowała myśl, że czeka mnie aż tak długa przygoda z bohaterami.
Tylko, cóż to jest te pięćset stron, gdy historia, którą czytasz, jest tak wciągająca, że całość pochłaniasz w jedno popołudnie? Z jednej strony chciałam czytać powoli, delektując się lekturą, z drugiej jednak potrzebowałam poznać zakończenie tej historii.
Tak, jak w przypadku poprzednich części tak i tu mamy do czynienia z narracją trzecioosobową, jednak w tej serii nigdy mi to nie przeszkadzało. Autorka ma w swoim stylu coś takiego, że czytasz i czytasz, i nawet nie zauważasz mijających stron.
Byłam niezwykle ciekawa tego, na czym skupi się opowieść Dominica i jestem szczęśliwa, że cała książka jest podzielona na etapy, w których poznajemy życie rodziny Luciano, oraz samego głównego bohatera, który od dziecka musiał radzić sobie z tym, co przygotował dla niego los. Czy była to łatwa opowieść? Nie! To, co działo się w tym domu i to jak wiele musiał znieść Dominic, nie raz sprawiło, że w moich oczach zakręciły się łzy, a żołądek kurczył się z nerwów.
Autorka wykonała kawał dobrej roboty, tworząc bohatera mrocznego, złamanego, a jednocześnie niezwykle walecznego i wierzącego w przyjęte przez siebie wartości. Nie inaczej było z postacią Marii, która pod tą pokrywą lodowej księżniczki skrywała dużo więcej, niż na pierwszy rzut oka.
Historia Dominica i Marii nie była łatwa ani kolorowa. To, w jakich rodzinach się urodzili i jak postrzegało ich społeczeństwo, miało ogromny wpływ na ich życie. Ta historia była pełna emocji i zdarzeń, które sprawiały, że szybciej biło mi serce.
Z tego, co się orientuję, jest to ostatni tom napisany przez autorkę, jednak, patrząc na to, że jedna zagadka nie została wyjaśniona, oraz na to, że reszta rodzeństwa również zasługuję na swoje historie, mam wielką nadzieję, że jeszcze kiedyś wrócimy do serii „Made Men”, bo choć Dominic i Maria dostali swoje zakończenie, to jednak jest jeszcze wiele wątków, które można by było rozwinąć.
Podsumowując, uważam, że „Dominic” zaraz obok „Lucca” to najlepszy tom z serii, która zajmuję stałe miejsce w moim sercu. Kiedyś z pewnością do niej wrócę, a wam jeśli jeszcze jej nie znacie, a lubicie romanse mafijne, książkę, jak i całą serię bardzo POLECAM!