Czas spędzony w Domu na Wyrębach uważanym za bardzo udany! Jak dobrze było przenieść się z szarej pełnej smogu Warszawy do zielonych lasów Lubelszczyzny. Porzućcie wszelką nadzieję, Wy, którzy wyobrażacie sobie rzadki brzozowy lasek zamieszkały przez przyjazne sarny i zające. Co zatem znajdziemy w położonych na leśnym odludziu Wyrębach? Jak na rasową powieść grozy przystało jest i stary drewniany dom i zdziwaczały opryskliwy sąsiad samotnik i ukryty między drzewami opuszczony cmentarz, a także upiorny, pohukujący po nocach, puszczyk. Obowiązkowo, zjawa prześladująca bezbronnego głównego bohatera też jest! Tym razem pod postacią słowiańskiego demona - strzygi. Debiut Stefana Dardy to horror w stylu klasycznych powieści o duchach. Nie leją się tu hektolitry krwi, odcięte kończyny nie latają na prawo i lewo, trup gęsto się nie ściele. Darda straszy czytelnika w subtelniejszy sposób - autor postawił budowanie atmosfery grozy. Przez całą lekturę czytelnikowi towarzyszy niepokojący, wywołujący dreszcze klimat mrocznych lasów, w których czai się groza. Akcja powieści nie leci na łeb na szyję, jest wręcz dosyć powolna. Na szczęście charakterystyczny lekki i gawędziarski styl Dardy sprawia, że nawet o tak trywialnych, codziennych czynnościach jak parzenie herbaty czy remont dachu czyta się z przyjemnością i zainteresowaniem. Niezwykle realistyczne i obrazowe są opisy przyrody - nie tylko około lubelskich lasów, ale i związanych z ornitologiczną pasją głównego bohatera żurawi. Właśnie, o bohaterach słów kilka! Postaci z “Domu” nie da się nie lubić. Są to tacy ludzie z krwi i kości, typowi Polacy, jednak nie w negatywnym tego słowa znaczeniu - bliżej im do zwyczajnego Kowalskiego, niż do Janusza i Grażyny. W ogóle cała powieść jest bardzo polska (to znów, broń Boże nie jest zarzut!) - są i pijaczki spod wiejskiego monopolowego, i ludowe zabobony i regionalna, niezrozumiała dla typowego mieszczucha gwara. Wspaniałe się to wszystko czyta. Lektura “Domu na Wyrębach”, była dla mnie nostalgiczną podróżą do czasów ledwo pamiętanego bardzo wczesnego, beztroskiego dzieciństwa, do Polski połowy lat 90. Już nie mogę się doczekać kolejnej wizyty w Wyrębach!