Gdzieś, kiedyś, w bliżej nieokreślonej przeszłości, usłyszałam trzy złote słowa: Koniec wieńczy dzieło - jest to jak najbardziej adekwatne stwierdzenie po przeczytaniu ostatniego tomu Trylogii Kręgu. Nie wyobrażam sobie innego, zadowalającego mnie zakończenia, które (mimo, że po cichu liczyłam na happy end) było dla mnie zaskakujące i odrobinę... nierealne... oczywiście jeżeli można mówić o jakimkolwiek realizmie w romansie paranormalnym.
Jak wiemy z wcześniejszych dwóch książek ("Magia i miłość" oraz "Taniec Bogów") potężna wampirzyca Lilith dopięła swego i stworzyła armię demonicznych odmieńców mogącą zagrozić wszystkim światom równoległym. Miejscem pierwszej bitwy okazała się być tytułowa Dolina Ciszy leżąca w magicznej krainie, Gealli, gdzie tron wkrótce ma objąć Moira, jedna z sześciorga wybrańców bogini Morrigan. Niziutka dziewczyna o kasztanowych włosach spływających kaskadą po drobnych ramionach i o oczach szarych niczym dym - to ona miała podnieść starożytny miecz, by poprowadzić swój lud ku wojnie. Na jej barkach spoczywała ogromna odpowiedzialność za poddanych, a oprócz tego w sercu czaiły się ogromne pokłady lęku o rodzinę i przyjaciół, o ich życie. Mimo, że wciąż wkładała maskę uśmiechniętej i optymistycznej księżniczki, przyszłej następczyni tronu, w głębi duszy krzyczała z rozpaczy. Poza tym młodziutka Moira nie mogła pogodzić się z jednym faktem - że zginie na wojnie nie zaznając czułości i miłości, jakimi może obdarzyć mężczyzna kobietę. Ze smutnym ukuciem zazdrości patrzyła na Glennę i Hoyta oraz Blair i Larkina, których połączyła gorąca miłość. I może właśnie przez to stawała się coraz bardziej śmielsza w stosunku do zimnego, aroganckiego Ciana. Jednak Moira nie wiedziała istotnej rzeczy o Cianie - jego serce ożyło, kiedy ona jeszcze wzdrygała się nerwowo na widok brata Hoyta. Sam Cian długo starał się ukryć, nawet przed samym sobą, iż Moira nie jest mu wcale tak obojętna, jak się wobec niej zachowuje. Długo ją odtrącał, wyśmiewał się z niej i szydził, co nieraz doprowadzało młodą księżniczkę do złości albo płaczu. Ale, jak powszechnie się mówi, serce nie sługa.
To że samo zakończenie jest zaskakujące, jest niedopowiedzeniem roku. Ale o tym nic nie napiszę. Jeśli Was choć trochę zaciekawiłam, to sami musicie się dowiedzieć. Czegoś takiego po prostu nie można było przewidzieć...
Ale od pierwszego tomu spodziewałam się, że każde spośród szóstki wybranych będzie jakoś ze sobą sparowane, a elektryzująca atmosfera wokół Moiry i Ciana zaczęła się tworzyć, już w drugim tomie, przez co moje serce zaczęło skakać z radości. Tak, chyba widać, że to moja ulubiona para i otwarcie jej kibicowałam. Anioł i Potępieniec. Niewinność i Grzech. Człowiek i Wampir. Ta para na swojej drodze pokonuje liczne przeciwności losu począwszy od własnych odmiennych charakterów, przez niechęć przyjaciół i członków rodziny, by niewinna kobieta wiązała się z groźnym wampirem, aż po rozdzielenie przez czas (przy tym ostatnim musicie pamiętać, iż Cian nie mógł sam wejść do kręgu by dostać się do Geali - to Moira go wciągnęła. I kiedy ich zadanie się wypełni, Cian będzie musiał odejść). Każdy znak na niebie i ziemi mówi wyraźnie, że dla ich związku nie ma przyszłości. Więc jak zakończy się ta, skądinąd romantyczna historia?
Po skończeniu książki popadłam w zupełne odrętwienie. Cały czas po moim umyśle przewijała się historia kręgu, przyznam się nawet, że popadłam w skrajną paranoję, którą zaraziłam moje koleżanki. Zaczęłam namiętnie czytać inne książki Nory Roberts i mogę pochwalić się naprawdę imponującą kolekcją jej książek, jednak chyba żadna z kolejnych pozycji nie skradła mojego serca w takim samym stopniu, co Trylogia Kręgu. No, może "Zagubieni w Czasie" i Saga Rodu MacGregor'ów stanowi namiastkę tego uczucia. A jakie to uczucia wywoływała we mnie Trylogia? Potrafiłam wyłączyć się na wszelkie bodźce z zewnątrz i przez kilka godzin bez pamięci poświęcić się czytaniu. Zostałam wciągnięta w perfekcyjnie wykreowany świat, który został przedstawiony jakbym się w nim urodziła, jakbym mieszkała w Gealli od zawsze. Zamek i miasto, w którym królowała Moira, Dolinę Ciszy, topografię terenu, kiedy część kręgu wybrała się na zwiad, a nawet smoki, które ściągnął Larkin. Wszystko wydawało się być tak autentyczne, jak tylko może być prawdziwa kraina, w której demony mają stoczyć krwawą walkę z siłami dobra.
Zaimponowała mi umiejętność autorki, która z taka łatwością potrafiła przenieść czytelnika w świat, jaki stworzyła na zwykłych kartkach książki. I jeśli już jesteśmy przy Norze Roberts... należy ją odkreślić grubą linią od pozostałych autorek romansów typu paranormal. Obecnie jest dużo książek, w których występuje ten element, jednak Trylogia Kręgu Nory Roberts jest autentycznym dowodem na to, że pośród luźnych, zwykłych i pozbawionych emocji opowieściach można znaleźć prawdziwą perełkę, do której z sentymentem będzie się powracać. Jeśli chodzi o mnie, w ciągu sześciu lat powróciłam do niej pięć razy. Na tamte czasy (kiedy na polskim rynku wydawniczym po raz pierwszy pojawiła się Trylogia) nie było takiego 'boom' wydawniczego, jak jest obecnie. Wiele osób pisze 'na jedno kopyto' tylko po to, by wpasować się w istniejący pewien szablon. Nie bardzo mi to odpowiada, ale czasami można natknąć się na pewne bestsellerowe hity, takie jak Ward czy Adrian. I je także należy odkreślić grubą linią od pozostałych autorek.
W wielu podobnych tytułach do pierwszej strony można przewidzieć, w jaki sposób potoczą się losy głównych bohaterów, a nawet co powiedzą, czy jak postąpią w danej sytuacji. Przewidywalność to obecnie pięta Achillesowa wielu książek. Tu nie ma przewidywalności, za to królują emocje. Oj, wiele razy wraz z Morią miałam ochotę zdziesiątkować Ciana za jego egoistyczne zachowanie.
Na sam koniec, Trylogia nie jest zbiorem zwykłych książek. To fantastyka, romans, dramat w czystej postaci. To nie jest powieść, która łatwo popada w niepamięć. Takie książki darzy się fascynacją na długi, długi czas.
I nie ma od tego odwrotu.
PS: dodam, że podczas czytania Trylogii namiętnie słuchałam płyt zespołu Nightwish, szczególnie polecam trzy z nich: Century Child, Once i Dark Passion Play. Moim zdaniem wpasowują się idealnie w klimat książek ;)