“Jedynym, który kiedykolwiek cię odnajdzie, będę ja, Sawyer. Możesz ukryć się przed innymi, ale nie przede mną”.
[ współpraca reklamowa: @niezwyklezagraniczne ]
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Gdy sięgnęłam po najnowszą u nas powieść H.D. Carlton, byłam pełna nadziei na emocjonującą podróż w świat mrocznej namiętności. Jako zwolenniczka "Cat and Mouse Duet", z niecierpliwością oczekiwałam kolejnego literackiego przeżycia jej autorstwa. Niestety, "Does it hurt?" pozostawiło mnie z gorzkim smakiem rozczarowania.
Sawyer, główna bohaterka, na początku wydaje się być postacią fascynującą i silną. Jej desperackie próby ucieczki przed przeszłością oraz specyficzne poczucie humoru przyciągnęły mnie do niej. Jednakże w miarę rozwoju fabuły, Sawyer zaczęła tracić na swojej głębi i autentyczności. Jej postać stopniowo stawała się płaska i nijaka, a jej decyzje wydawały się coraz bardziej przewidywalne, co sprawiło, że jednak trudno było mi ją polubić.
Podobnie było z Enzo, mężczyzną, który wkracza na drogę Sawyer. Na początku wydawał się tajemniczym i intrygującym bohaterem, ale wraz z rozwojem fabuły stał się bardziej schematyczny i pozbawiony głębi. Jego charakter przestał być interesujący, a jego zachowanie zaczęło mnie irytować, gdyż stawało się niekonsekwentne i nieautentyczne.
Ich relacja, która mogła być źródłem napięcia i emocji, niestety nie wywołała we mnie żadnych silnych reakcji. Była sztuczna, brakowało w niej głębi uczuć. Miałam wrażenie, że to, co zaczęło się tworzyć między nimi, wzięło się znikąd.
Fabuła, chociaż miała ogromny potencjał, by być mroczną i fascynującą opowieścią, nie spełniła moich oczekiwań. Zamiast tego, napotkałam momenty, które bardziej przypominały niskiej jakości melodramat niż solidną pozycję z gatunku dark romance. Brak złożoności w rozwoju wątków oraz powierzchowne przedstawienie emocji bohaterów sprawiły, że książka nie zdołała mnie wciągnąć tak, jak tego oczekiwałam.
Styl pisania autorki stanowił silne ogniwo w atmosferze "Does it hurt?", a szczególnie ta ostatnia, końcowa część, wyłoniła się jako jasna gwiazda w ciemności. Właśnie w tym momencie poczułam, że historia zaczyna żyć, dostarczając emocji, na które czekałam przez całą lekturę. Po prostu czułam, że w końcu dochodzimy do sedna, do momentu, w którym wszystkie wątki splatają się w palącym napięciu.
Gdyby ten poziom intensywności i głębi był utrzymany przez całą powieść, z pewnością byłaby to lektura godna polecenia. Emocje, które wtedy przeżywałam, były dokładnie tym, czego oczekiwałam sięgając po tę książkę. I choć z początku fabuła wydawała się nieco schematyczna, a rozwiązanie zagadki zbyt przewidywalne, to późniejszy rozwój akcji okazał się niespodzianką. Dlaczego jednak nie mogło być tak przez cały czas?
To pytanie stale powracało podczas lektury. Dlaczego autorce nie udało się utrzymać tego poziomu wstrząsającej emocjonalnej intensywności przez całą powieść? Być może to brak konsekwencji w budowaniu napięcia, brak głębszego zanurzenia się w psychologię bohaterów, czy może zbyt szybkie i schematyczne wprowadzenie do rozwiązywania głównych zagadek. Możliwe, że właśnie te elementy sprawiły, że historia straciła na swojej mocy i autentyczności.
Podsumowując, "Does it hurt?" jako dark romance nie spełniło moich oczekiwań. Pomimo początkowego zainteresowania i obietnic wzbudzającej fabuły, brak głębi w postaciach i słabo rozwinięte relacje między głównymi bohaterami sprawiły, że książka nie zdołała mnie zauroczyć. Choć miała swoje chwile, jako całość pozostawiła wiele do życzenia.