„Pokuta” czyli spotkanie płatnego mordercy z aniołem, z którego wyniknąć ma wiele, a wynika raczej mniej niż się po tej pozycji spodziewałam.
Główny bohater, Toby O’Dare alias Lucky Szczwany Lis, jest płatnym mordercą, pracującym dla tajemniczego osobnika, którego on sam nazywa Panem Sprawiedliwym i dla którego gotów jest wypełnić każde zlecenie. Zabija, bo jest wspaniałym obserwatorem, bo jest mistrzem sprytu, bo jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej, tę właśnie działalność ulokowując talent młodzieńca.
Lucky nie pyta, dlaczego. Lucky działa szybko i sprawnie. Jest nie do wykrycia. Ale ma pewną małą słabość – hotel Mission Inn, który jest dla niego azylem, miejscem, gdzie zabójca chodzi bez maski i pogrywa na lutni.
To właśnie tam ma miejsce przełomowe dla życia Toby’ego zdarzenie. Gdy, z pewną dozą melancholii i rozpaczy plami zabójstwem swój azyl, na jego drodze staje anioł Malachiasz wywracając nagle wszystko do góry nogami. Przedstawia mężczyźnie dzieje jego dotychczasowego życia z punktu widzenia anielskiego ducha. Z opowieści Malachiasza wyłania się obraz utalentowanego muzycznie chłopca, całkowicie oddanego rodzinie i muzyce, obarczonego bardzo trudnym dzieciństwem, które to właśnie w głównej mierze wpływa na to, kim się staje Toby w przyszłości.
I właśnie w tym miejscu kończy się najciekawsza, moim zdaniem, część powieści. Bo dalej jest już tylko zgoda Toby’ego na odbywanie tytułowej pokuty i pomoc pewnym Żydom z XIII-wiecznej Anglii w uniknięciu publicznego linczu.
O ile początkowe pół powieści trzyma w napięciu, czytelnik chce poznać losy Lucky’ego (a Malachiasz jest dobrym narratorem) oraz jego decyzje w związku z propozycją anioła i co z owej decyzji wyniknie, o tyle przygody Toby’ego w Anglii są raczej pozbawione polotu i mam wrażenie, że nie tak do końca dopracowane. Co prawda zakończenie zachęca do sięgnięcia po kolejny tom i wprowadza odrobinkę zamętu w charakter przeżyć Toby’ego wśród Żydów, aczkolwiek uważam, że nie były one w żaden sposób zaskakujące czy trudne do przewidzenia.
Opis wydawcy na tylnej okładce zaprasza nas na metafizyczny thriller, jednak „Pokucie” daleko moim zdaniem do thrillera, bo przypomina raczej nieco dłuższą przypowieść.
Z autorką, Anne Rice, spotkałam się wcześniej dwukrotnie – przy lekturze „Wywiadu z wampirem” i „Wampira Lestata”. Czytało się je niekiedy ciężko, ze względu na opisy filozoficznych przemyśleń bohaterów związane głównie z zabijaniem, samotnością, przemijalnością i innymi trudnymi aspektami nieśmiertelnego życia wampira.
W „Pokucie” pani Rice, jak donosi okładka-nawrócona na katolicyzm, odstąpiła nieco od filozoficznego języka tamtych dwóch powieści. Historię Toby’ego czytało się więc w miarę lekko i szybko, zwłaszcza pierwszy jej etap. Później było odrobinę ciężej, ale nie ze względu na język, ale na brak wartkiej akcji, która w metafizycznym thrillerze być powinna, a na dodatek powinna wciągnąć czytelnika na tyle głęboko, żeby się po lekturze nie pozbierał.
Po „Pokucie” spodziewałam się zdecydowanie więcej. Ale, ale… Co z przesłaniem? Zapytacie. Ano, jest i przesłanie. Takie, by nigdy nie tracić nadziei na przebaczenie, bo Bóg każdemu, nawet najgorszemu zbrodniarzowi, daje szansę na poprawę. Że jesteśmy oceniani nie przez pryzmat pojedynczych czynów, ale przez pryzmat całego życia, wszystkich okoliczności i motywów. Wszystkie błędy można jakoś naprawić lub wynagrodzić. Każdy, przy odrobinie silnej woli, jest w stanie swe życie zmieniać na lepsze.
„Bo czymże jest zegar, jeśli nie instrumentem odmierzającym czas pozostały nam na osiągnięcie czegoś w życiu i odkrycie w sobie rzeczy, o których istnieniu nawet nie mieliśmy pojęcia?”
„Dobry Boże, wybacz mi, że się od Ciebie odwróciłem”