„Myślałam, ze po książce "My, dzieci z dworca Zoo" chyba nic mnie nie zaskoczy. Ta powieść, która jest swoistą spowiedzią, wcisnęła mnie w fotel.” Taki komentarz zostawiłam na serwisie nakapanie.pl zaraz po przeczytaniu książki. Teraz nieco ochłonęłam i postanowiłam napisać recenzję. Myślałam, że emocje związane z tą książką trochę już we mnie opadły, że zapomniałam. A okazało się, że moje refleksje na temat książki są nadal bardzo żywe.
Książka, a właściwie książeczka to spowiedź kobiety chorej na AIDS. Czytając opis z okładki myślałam, że to będzie jakieś nudne trucie, użalanie się, gdybanie nad tym dlaczego robiłam to a nie to. Lecz książka mnie pozytywnie zaskoczyła. Choć książka została napisana w szpitalu to tylko jej końcowa część ma tam miejsce. Tak więc zapytacie „Co z resztą?”. A ja Wam odpowiem.
Ta powieść to historia. Dzięki opisaniu tej historii dowiadujemy się jak doszło do tego, że Juliette jest chora. Kobieta jest wziętą dziennikarką, znającą reguły świata polityki. Jednak to, że jest kimś rozpoznawalnym, znanym i cenionym jej nie wystarcza. Chce więcej i więcej. Często powtarza słowa „Mnie się to nie zdarzy”. To zdanie stało się jej przekleństwem. Pragnęła niezwykłego życia i z pewnością takie miała.
Kiedy pewnego dnia odbiera telefon, jej życie na moment staje w miejscu. Potem rozpada się. Juliette nie przyjmuje tego do wiadomości. Przecież jej się to nie mogło zdarzyć. Każdemu, ale nie JEJ.
Wcześniej prowadziła rozwiązłe życie seksualne, czytelnik ma nadzieję, że teraz tego zaprzestanie. Ale to przecież Juliette. Przez jej łóżko nadal przewijają się mężczyźni. Ona bierze na nich odwet za to, że jest chora.
Nigdzie nie znalazłam wznowienia tej książki. A szkoda. Ta historia jest warta opowiedzenia, nie zapomnienia.
Tym razem książki nie polecam. Nie zachęcam, ale też nie zniechęcam. Tym razem każdy z Was niech podejmie decyzję indywidualnie. Przeczytać czy nie? Wybór należy tylko do Was.