Od czasu do czasu kupuję książkę w ciemno. Nie znając autora i nie mając pojęcia o czym ma być. Może to ta wrodzona przekora, która chce buntować się znanemu wszystkim stwierdzeniu: „Nie oceniaj książki po okładce”. Dlatego swego czasu przy każdej wizycie w bibliotece wybierałem sobie jedną książkę tylko i wyłącznie na podstawie okładki. Zazwyczaj tego żałowałem, ale natrafiłem też na kilka fantastycznych pozycji, na które nigdy bym inaczej nie trafił. Teraz tę specyficzną metodę stosuję robiąc zakupy w Biedronce i Lidlu. Naturalnie nie przy każdych zakupach, ale od czasu do czasu między kefirem i kiełbasą w moim wózku ląduje literatura w promocyjnej cenie . (#książkazmarketu)
Tym sposobem stałem się posiadaczem Żałobnicy pana Roberta Małeckiego, o którym wcześniej nie słyszałem. Spodobała mi się elegancka okładka i zastosowany na niej krój pisma. Może dobrze, że dokonując impulsywnego zakupu przy kasie nie spojrzałem, że do sięgnięcia po tę pozycję miały mnie skłonić mikro-refleksjo-peany pani Anny Dereszowskiej czy też Soni Bohosiewicz. Z całym szacunkiem dla tych miłych aktorek nie kojarzę ich z literaturą i dziwię się temu kluczowi doborów recenzji na okładkę książki. Nie wiem czy to pomysł pana Roberta czy też wydawnictwa Czwarta Strona, ale gdy natrafiłem ostatnio na inną książkę tego autora (tym razem w Lidlu) do zakupu (tym razem nieskutecznie) zachęcał mnie jakiś inny TVN-owski aktor.
Wspomniana Sonia Bohosiewicz napisała: „Historia Żałobnicy mną zawładnęła! Robert Małecki pociąga za te sznurki wyobraźni, które sprawiają, że przepadamy na dobre!”
Cóż mogę napisać – najwidoczniej albo mi się poplątały sznurki, albo inaczej funkcjonują one niż w głowie pani Soni. Nie przepadłem, przynajmniej nie na dobre.
Zacznijmy od pozytywów. Książkę czyta się dobrze. Napisana jest lepiej niż większość kryminałów po jakie sięgnąłem w minionych latach. Trzeba oddać panu Robertowi, że ma niezły język oraz wrodzony talent do wręcz poetyckich metafor. Kilka razy zatrzymałem się nad pewnymi fragmentami podziwiając kunszt. Choć niektóre z nich ocierały się już o bardzo cienką granicę kiczowatości. Ciężko jest ją opisać, ale czytelnicy Paulo Coelho wiedzą co mam na myśli.
Robert Małecki umie pisać. Wewnętrzna strona okładki informuje nas, że jest nauczycielem kreatywnego pisania. Ponadto dowiadujemy się, że jest laureatem najważniejszych polskich kryminalnych trofeów literackich – Nagrody Wielkiego Kalibru oraz Nagrody Kryminalnej Piły. Nie znałem tych trofeów, ale ufam, że to te najważniejsze dla polskich kryminałów. O tym, że narracja wciąga niech poświadczy to, że blisko 400 stron tej powieści przeczytałem w dobę, a wcale nie należę do najszybciej czytających osób.
Mam jednak pewien problem z tą książką, bo zastanawiam się czy nie przeczytałem tej książki tak szybko dlatego, że od jakiegoś czasu mnie irytowała. Przerysowane cliff-hangery „zmuszały” do dalszej lektury, z nadzieją, że coś się w końcu wyjaśni. Sama forma prowadzenia narracji z podziałem na TERAZ, DAWNIEJ, oraz JESZCZE DAWNIEJ to fajny, choć nie bardzo innowacyjny zabieg. Jednak gdy po przeszło 90% książki nadal nic nie było wiadomo, zacząłem się irytować. I niestety po zakończeniu historii byłem tylko bardziej poirytowany…
Oceniając książkę za styl pisania oraz płynność narracji przyznałbym 7 lub nawet 8 atypowych szopów. Jednak w kryminale najważniejsza jest historia, a tę oceniam jedynie na jakieś 3 atypowe szopy. Nie dlatego, że oczekiwałem happy-endu albo szeregu morałów dla życia. Wiem, że to typowa książka rozrywkowa, która ma pociągać za sznurki wyobraźni zamiast filmu sensacyjnego z Netflixa czy TVN-u. Rzecz w tym, że koniec końców nie polubiłem żadnego z bohaterów powieści. To oczywiście pół biedy, bo są gusta i guściki (o których się nie dyskutuje), ale większym problemem jest to, że w kilku miejscach zupełnie „nie kupuję” ich historii. Część ich zachowań jest tak absurdalnie odklejonych od rzeczywistości, że z czasem cała historia zaczęła mi się wydawać pisana na siłę. Nie chcę pisać o konkretach, aby nie psuć nikomu radości z odkrywania Żałobnicy, ale po prostu nie sądzę, że ktokolwiek zachowałby się w realnym życiu tak jak sugeruje to Robert Małecki w stosunku do niektórych postaci.
Cała historia kończy się źle. I nie mam z tym problemu, bo nie wszystko w życiu kończy się dobrze. Ale tutaj się kończy to po prostu bezsensownie źle. Przeczytałem tę książkę jakiś tydzień temu i z perspektywy tych minionych kilku dni zaczynam się zastanawiać czy autor jakoś nie sygnalizuje między wierszami depresji?
Ostateczny werdykt to 5/10. Nie żałuję, że przeczytałem, ale też nie dałem się namówić na kolejną książkę tego autora w promocji w Lidlu (mimo wcale nie brzydszej okładce). Momentami bawiła, fragmentami dała do myślenia, wciągnęła ale również koniec końców poirytowała.