Andrzej Urbańczyk to autor ponad 50 książek. Jego powieści tłumaczone są na sześć języków. Jego drugą pasją są podróże dookoła świata. Obie połączył w jedno i tak powstała książka „Diego kot Krzysztofa Kolumba”, którą w 2012 roku wydało Dookoła Świata.
Diego to podrzutek. Całe życie spędził w Tawernie Pod Siedmioma Papugami. Tu słuchał opowieści żeglarzy, zachwycał się ich przygodami i marzył o własnych. Pewnego roku usłyszał w Tawernie o Krzysztofie Kolumbie i zapragnął go poznać. Traf chciał, że jeden z marynarzy, którzy mieli udać się w rejs ze sławnym kapitanem wpadł na pożegnalne piwo do Tawerny, a Diego zaplątał się w jego torbę. W ten sposób trafia na statek i zostaje przyjęty do załogi. Oprócz łapania myszy Diego wyznacza sobie inne zadania – pilnuje map kapitana, sypia w jego koi, szpieguje buntowników. Jego morskie przygody są niebywałe, a kot stara się je wszystkie przekazać czytelnikom.
Książka jest świetną lekturą dla dzieci. Dobrze napisana, mądrze podana, daje im obraz wyprawy Kolumba do Ameryki. Do tego narrator jest przesympatyczny – Diego przedstawia wszystko ze swojej perspektywy, zatem jest tu pierwszoosobowa narracja. Język jest prosty, wszystkie zwroty nieznane czytelnikowi zostały albo wyjaśnione przez kota, albo otrzymały stosowny przypis. Dodatkowo Diego często zwraca się do słuchaczy, przyciąga ich uwagę i jest przesympatyczny.
Oprócz narracji mamy tu też dialogi, chociaż w małym stopniu. Pojawiają się również wpisy z dziennika kota pokładowego, gdzie Diego opisuje pogodę, kurs i wszystkie ważne obserwacje z pokładu. To ciekawy zabieg, który odrywa od tradycyjnej formy, a przy okazji przedstawia wszystko, na co trzeba zwrócić uwagę podczas podróży statkiem.
Bohaterem głównym jest Diego. Jest on mądrym, sympatycznym kotem. Wie on, że jego misja na statku jest równie ważna jak reszty załogi. Poza tym podchodzi on sceptycznie do opowieści z tawerny na temat morskich potworów. Jak się okazuje ma rację – na morzu nie widać ani jednego dziwnego stworzenia.
Mimo że Diego to kot Kolumba, o samym Krzysztofie jest tu bardzo mało. Opisano jego prośby o statki na dworze, podróż, sprzeciw przeciwko buntowi na statku, a nawet nocne ślęczenie nad mapami i to w zasadzie wszystko.
Plusem oprócz narratora i historii są zdecydowanie obrazki. Nie są to jednak ostrze, pełne kolorów rysunki. Przywodzą na myśl raczej obrazki z elementarza z pierwszej klasy, mają ciemniejsze barwy, nieostre kontury. Podoba mi się to, bo nadaje książce specyficzną atmosferę. Oprócz historii, która ulokowana jest kilka wieków wstecz, rysunki też są niedzisiejsze. Moim zdaniem to wielki plus. Jest ich odpowiednio dużo – na każdej nowej stronie pojawia się jakiś obrazek, który wzbogaca treść. Oprócz tego czcionka jest duża, dostosowana do młodego czytelnika. Także rozmiar i format książki należy uznać za coś wartego pochwały.
Minusów nie widzę, aczkolwiek znalazłam kilka błędów. Przede wszystkim nieoddzielone od siebie narracja i dialog, jak w każdej książce. Oprócz tego nie mam powodów do narzekań.
Książkę czyta się świetnie. Moim zdaniem jest to tak przyjemna lektura za sprawą narratora. Czytywałam książki, gdzie narratorem był pies, ale nigdy kot. To fajne doświadczenie, które przypadnie do gustu młodszym czytelnikom. Poza tym rozłożenie w pozycji treści i rysunków jest bardzo dobrze przemyślane, nie zanudza, a wzbogaca. To również moje pierwsze spotkanie z wydawnictwem Dookoła Świata. Już wiem, że na tym się nie skończy.
Komu polecam? Jeśli szukacie odpowiedniego prezentu dla swojej pociechy, ta książka będzie idealna. To przygoda, którą przeżywa się z przesympatycznym kotem, a przy okazji nauka nowych słów i poznawanie historii w interesującej formie. Zachęcam, warto.